Czciciele atomu: dobrzy mutanci
Dosłownie kilkanaście minut temu skończyłem czytać Starter do polskiej edycji Mutant Year Zero i już mam ochotę zebrać drużynę i wyruszyć eksplorować strefę. Bardzo dużo wcześniej słyszałem na temat tej gry. Zdania były podzielone i miałem poważne wątpliwości, czy to jest setting, który się u nas przyjmie. Finalnie się przekonałem. Sposób pisania autorów, podejście do świata postapokaliptycznego przemawiają do mojej wyobraźni. Czuję, że to oderwanie od konkretnego miejsca na świecie, jak Ameryki w przypadku Neuroshimy pozwoli nam jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła podczas grania. A wykreowane otoczenie będzie czymś naprawdę naszym. Nie mogę się doczekać, aż usiądziemy i zaczniemy tworzyć własną arkę. Tymczasem wróćmy jeszcze na trochę do świata zagrożonego przez Molocha.
Pewnie już o tym pisałem, ale myślę, że warto wspomnieć jeszcze raz. Wojtek, jeden z moich najdłuższych stażem graczy ma pewną przypadłość. Otóż całym sercem nienawidzi mutantów. W większości przypadków, kiedy widzi kogokolwiek kto odbiega od jego wyobrażonej normy wyciąga broń i strzela. Nie baczy na konsekwencje. Dla niego liczy się tylko to, żeby to paskudne wynaturzenie zniknęło ze świata. Nawet jeżeli konsekwencją będzie jego śmierć, to uzna, że było warto. W końcu oczyścił ten przeklęty świat. Nie ważna też jest postać, bo każda przejmuję tę nienawiść. Można by wręcz napisać, że dziedziczą je za sprawą gracza.
Czasami trudno się z tym żyje, bo wiecie to jednak jest poważne utrudnienie. Nie można wpleść w przygodę grupy neutralnych mutantów, bo Wojtek widzi w nich wrogów, aberracje świata. Czy zawsze tak jest? Otóż nie. Ostatnio podjęliśmy ryzyko i zaproponowaliśmy Wojtkowi coś nowego. Reinterpretacje mutantów w Neuroshimie, bo opinia jaką się cieszą w tym świecie wcale nie nastraja do nich pozytywnie. Tutaj upatrywałbym zasadniczy problem.
Podejście Wojtka ma swoje uzasadnienie fabularne, które jest bardzo charakterystyczne dla systemów spod znaku Portalu. Borgo to zło. Ludzkość trwa w oblężeniu. Od północy nadchodzi Moloch, z południa nieustająco prze Neodżungla, a jakby tego nie wystarczyło to jeszcze wewnątrz ludzkiego społeczeństwa czają się mutanci, którzy są paskudnymi wynaturzeniami, efektem nieustającej pracy fabryk molocha. W zasadzie na tym można by poprzestać, bo z tego opisu jasno wynika, że są źli i należy ich eliminować, zresztą ta informacja pada już na pierwszej stronie poświęconej im w podręczniku.
To skoro to jest takie proste, to po co o tym pisać? No właśnie dlatego, ze to jest za proste. Twórcy spod znaku Portalu charakteryzują się bardzo kategorycznymi stwierdzeniami. Takim, które nie pozostawiają pola do dyskusji. W tym wszystkim umyka cała paleta szarości, czyli to co jest najcenniejsze w tworzeniu wspólnych opowieści. Powiedzmy sobie uczciwie, żeby bohaterowie stawali przed rzeczywistymi dylematami moralnymi musi być ta strefa pomiędzy dobrem, a złem. W przypadku Neuroshimy nie da się zaprzeczyć, że Moloch jest złem wcielonym w maszyny. Neodżungla choć bezmyślna też ludziom nie służy i nie zacznie tego robić, bo jej naturalną potrzebą jest ekspansja. Tutaj pojawia się ogromna niewykorzystana przestrzeń dla mutantów spod znaku Borgo.
Skoro te istoty są w stanie żyć razem w mniejszych lub większych społecznościach, to być może nie są tylko bezwolnymi maszynami? Może nie są tylko konstruktem składającym się z mięśni, kości i innych materiałów, tylko czymś więcej? Może, w którymś momencie tworzą swoją tożsamość? Moim zdaniem to są takie pytania, które warto sobie zadać, żeby ubarwić świat Neuroshimy. Wydaje mi, że warto jeszcze pokusić się o pewną refleksję, związaną z pochodzeniem mutantów. Oficjalna narracja zakłada, że to kukułcze jajo podrzucone przez superkomputer. Tymczasem, wydaje się, że w świecie postapokaliptycznym, w którym znaczącą rolę odegrała wojna atomowa powinna być większa dywersyfikacja źródeł pochodzenia mutantów.
Otóż wracając do naszego Wojtka jakiś czas temu postanowiłem go zaskoczyć. Może nawet trochę sprawdzić. Chciałem zobaczyć, jak jego postać odpowie na pewną grupę mutantów. Jednak zanim przejdę do szczegółów chciałbym opowiedzieć jeszcze kilka słów o tym, jak wygląda Naszashima i panujące w niej relacje. Jakoś tak się utarło przez te lata grania, że świat jest ogólnie miejscem nieprzyjemnym, a ludzie raczej do życzliwych nie należą. Ile jednak można grać to samo? Po pierwszym w zasadzie otwierającym naszą nową kampanię scenariuszu gracze z zaskoczeniem stwierdzili, że mieszkańcy miasteczka byli neutralni, ani wrodzy, ani przyjaźni, czyli sukces został osiągnięty. Świat dał się poznać z innej, nieco zaskakującej strony.
Kolejnym rozdziałem naszej kampanii było spotkanie ze społecznością mutantów. Do interakcji mogło dojść, ale nie musiało. Gracze po prostu podążyli za tropem. Akurat tak się złożyło, że drużynowy szaman snuł przy ognisku gawędę o plemieniu ludzi kotów. To było tak piękne otwarcie do tej sesji, ze sam nie potrafiłbym lepszego wymyślić. Na miejscu doszło do szeregu różnych interakcji na temat, których chyba nie warto się rozwodzić. W każdym razie efekt finalny był taki, że bohaterowie zostali nakarmieni, ich rany zostały wyleczone przez miejscowego felczera i na dodatek otrzymali benzynę na drogę. Finalną konstatacją było stwierdzenie, że mutanci okazali się dla nich lepsi niż ludzie.
Pewnie wszyscy zastanawiacie się, jak w tej sytuacji zachował się Wojtek. Zanim o tym opowiem muszę przyznać się do pewnej wariacji, którą zastosowaliśmy. Myślę, że można by ją spokojnie nazwać zasadą domową. Otóż to plemię mutantów, jak sami o sobie mówili wierzyło w atom. Uważali wszystkie mutacje za błogosławieństwo. Dlatego kiedy Gałąź, czyli drużynowy szaman przyznał się do swoich mocy, postanowili poddać go sprawdzianowi i wystawić na działanie promieniowania. Finalnie trzy czwarte drużyny weszło w bliższą lub dalszą interakcję z radiacją. No i właśnie tutaj dochodzimy do naszej wariacji, bo zamiast choroby popromiennej pojawiły się mutacje. Nie jakieś wielkie, raczej ukryte, mogące nawet uchodzić za użyteczne.
Dłużej nie będę trzymał Was w niepewności Wojtek odpuścił. Uznał, że jego bohater nie dostrzega tych drobnych mutacji, którym poddały się ciała jego towarzyszy. Zagroził im, że jeżeli będą przy nim się z nimi obnosić, to spotkają ich konsekwencje takich czynów. Poza tym nawet jego postać nie mogła zaprzeczyć faktom, a te były takie, że ta społeczność mutantów okazała się bardziej ludzka, niż większość osad, które napotkali na swojej drodze. Początkowo ciężko im było się dogadać, ale kiedy już to zrobili, to wszystko udało się załatwić. Teraz pojawia się pytanie na koniec tych rozważań, czy wszyscy mutanci powinni być źli? Czy lepiej by było gdyby musieli przedzierać się przez całą społeczność wycinając ją w pień? Ja uznałem, że nie. Brakuje mi tych odcieni szarości i staram się zapewnić ich pełną paletę moim graczom.
Dodaj komentarz