Jestem fanem fabuły
Lubię dobrą fabułę.
Lubię kiedy atmosfera jest gęsta.
Lubię kiedy bohaterowie są ciasno spleceni pajęczyną powiązań.
Te wszystkie stwierdzenia odnoszą się do książek, które zajmują szczególne miejsce w moim życiu. Czytam dużo, ale nie zawsze jest to wartościowa literatura. Mam całkiem dużo swoich małych, grzesznych przyjemności, ale zupełnie tego nie żałuję. Czasem potrzeba pulpy, żeby docenić dobrą literaturę. Niekiedy codzienność wymaga, żeby poczytać coś prostego, niezbyt realistycznego. Ułatwia to oderwanie się na chwilę od przyziemnych problemów. Wtedy niekoniecznie oczekuję wielopiętrowej intrygi i trudnego języka. Wystarczy chwila zapomnienia z kolejnym legionem Astartes, czy jakimś niewydarzonym detektywem.
Jednak tym, co jest dla mnie szczególnie ważne to dobra fabuła, a przynajmniej taka, która mnie porwie, chociaż na chwilę. Dlatego nie doceniam książek, które eksperymentują z rytmem, sposobem prezentowania treści. Jeżeli nie ma w nich akcji, to najzwyczajniej w świecie męczę się czytaniem. Drugim równie ważnym aspektem są bohaterowie, ale ten temat wałkowałem już tyle razy, że na razie wystarczy. Chociaż na pewno jeszcze do niego powrócę na blogu.
Pod koniec zeszłego roku miałem takie przeświadczenie, że historie które wspólnie tworzyliśmy na sesjach są dużo lepsze niż fabuła lektur, które konsumowałem. A starałem się znaleźć książki, które będą porywające. Zawsze na koniec roku zostawiam sobie te najdłuższe, żeby móc w zimowe wieczory delektować się kolejnymi stronicami. Ale w 2021 nie było najlepiej. Ciągle towarzyszyło mi to poczucie, że sesje które gramy są ciekawsze. Te historie są żywsze, bardziej prawdziwe. Można by upatrywać dwóch powodów. Przede wszystkim mogło być tak, że trafiałem na słabe lektury, ale to nie jest prawda. Wiele z tych książek było dobrych, nie wybitnych, ale przyzwoitych. Jednak sesje, które grałem ze znajomymi bliższymi i dalszymi miały porywające wątki, gęstą sieć współzależności. Było w nich wszystko to, co sprawia, że historie są wyjątkowe. Dlatego z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że jestem fanem fabuły, nie postaci graczy, nie własnych scenariuszy, nie osób grających tylko właśnie dobrych opowieści. Zanim się rozwinę w tym temacie przejdźmy pokrótce przez różne prezentowane podejścia.
Kocham swój scenariusz
Istnieje pewien szczególny rodzaj prowadzących, którzy tworzą scenariusze i się w nich zakochują. Uważają, że to co stworzyli jest tak dobre, że gracze powinni w pełni go doświadczyć zahaczając po drodze o wszystkie jego elementy. Pominięcie dowolnego z nich może grozić niepełnym przeżyciem, a przecież zadaniem dobrego pasterza jest przeprowadzenie swojego stadka przez wszystkie pastwiska. Często taki styl grania określa się mianem „torodrogowania”. Zapewnia on słabe doznania graczom, zresztą prowadzący też nie może czuć się w pełni usatysfakcjonowany, bo przez całą sesję męczy się prowadzeniem graczy po sznurku. Za każdym razem gdy zboczą ze szlaku musi kierować ich na właściwy drogę. To ciężka praca. Na dodatek gracze są zmuszani do wypełnienia czyjejś wizji. W związku z tym niekoniecznie muszą się dobrze bawić. Idąc na sesję rpg mogą oczekiwać sprawczości i możliwości realizowania własnej agendy. Prowadzący odnajdujący się najlepiej w takim stylu grania powinien zająć się pisaniem opowiadań i powieści. Najlepiej jak odpuści sobie prowadzenie sesji. Wtedy można z całą odpowiedzialnością zakochać się swojej fabule i nikt mu jej nie zepsuje, a już zwłaszcza gracze, bo nie ma nic gorszego, niż dobra historia z niepasującymi bohaterami.
Bądź fanem postaci graczy
Drugim podejściem, które w moje życie wprowadziły systemy spod znaku PbTA jest kibicowanie postaciom graczy. W tym paradygmacie mistrzyni ceremonii zarządza scenami, ale to bohaterowie ciągną fabułę do przodu testując swoje możliwości. W zależności od wyniku testu gracze osiągają sukces, bądź porażkę. Dzięki temu rozwiązaniu fabuła napędza się samoistnie niczym kula śniegowa. Ważnym aspektem tego podejścia jest traktowanie przez graczy postaci jako narzędzi. Siedzący przy stole niczym lalkarze manipulują postępowaniem swoich bohaterów celowo wikłając ich w trudne sytuacje. To oni są w centrum i wszyscy obecni na sesji cieszą się z ich powodzeń i niepowodzeń. Myśląc o tym podejściu odczuwam pewien dysonans związany z tym, że z jednej strony mamy kibicować bohaterom, a drugiej stanowią oni narzędzie. Jako kibic piłkarski lubię ten moment, kiedy to moja drużyna schodzi z boiska wygrana. Z drugiej strony dalej pozostaję wierny, kiedy sezon nie układa się po myśli mojego klubu, ale nigdy nie życzyłbym sobie i innym, żeby nasza drużyna przegrywała. Co więcej narzędzia jak się zużyją to się je po prostu wymienia. Bez zbędnego sentymentu. Dlatego daleki jestem od utożsamiania się z tym podejściem.
Kibicuję graczom
W tym podejściu, jak mniemam wywodzącym się ze staroszkolnego grania najważniejsi są gracze. Bohaterowie są bardzo śmiertelni. Potrafi się zdarzyć tak, że podczas kilku godzinnej sesji gramy więcej niż jedna postacią, więc przywiązywanie się może być bardzo bolesnym doświadczeniem. Poza tym to gracze kombinują na poziomie meta, jak radzić sobie z wyzwaniami. Dlatego to właśnie oni znajdują się w centrum opowieści i spotkania. Muszę przyznać, że to podejście najbardziej kojarzy mi się z graniem w gronie przyjaciół i zasadniczo jest mi bardzo bliskie. Gdybym miał je jakoś uszeregować, to zdecydowanie zajęłoby drugie miejsce. Lubię ten moment po sesji pełnej wyzwań, kiedy ktoś pisz, że ciągle targają nim pozytywne emocje. Zdarzyło mi się to ostatnio kilka razy.
Fabuła przede wszystkim
Wreszcie tu dotarliśmy, czyli do podejścia, które jest najbliższe memu sercu. Jak już na wstępie wspominałem dla mnie najważniejsza jest fabuła, ale nie taka którą sobie wymyślę i zaprojektuje, tylko taka którą razem stworzymy. Taka, gdzie bohaterowie mają realny wpływ na przebieg wydarzeń i to od ich decyzji zależy jak dalej potoczą się losy. Właśnie przy takich założeniach mogę stwierdzić, że jestem fanem fabuły, bo zakłada podmiotowość, a nie przedmiotowość graczy.
Nieco rozwijając tę myśl chciałbym zwrócić uwagę, że większość sesji, które prowadzę w ostatnich latach odbywa się w jakiejś mniejszej lub większej piaskownicy. Bardzo spodobał mi się ten sposób grania i mam wrażenie, że z powodzeniem go eksploruje. Czy to znaczy, że wcześniej tak nie prowadziłem? Otóż nie, ale od jakiegoś czasu robię to dużo bardziej świadomie. Więcej uwagi poświęcam temu, żeby stworzyć ciekawe frakcje, wątki i bohaterów niezależnych. Tak, żeby to wszystko było komplementarne. Dobrym przykładem takiej kampanii były nasze przygody w Dolinie Rzeki Egger. Pod pewnymi względami nawet Rotterdam – Wskrzeszenie do tego pasuje. Teraz staram się tak rozgrywać Księstwo Ubersreiku.
Semantyka
Słowa, słowa, słowa…
Ktoś mógłby stwierdzić, że to tylko semantyka, że wszystkie podejścia poza uwielbieniem własnego scenariusza są identyczne. Jednak te subtelne różnice wpływają na nasze postrzeganie wspólnej zabawy. Mogą być wyznacznikiem tego, co tak naprawdę jest dla nas najważniejsze w grach fabularnych. Dla mnie jest to właśnie wspólnie tworzona fabuła. Najlepiej jak jest tworzona w gronie ludzi, którzy lubią spędzać ze sobą czas.