Bernard – wyzwanie czy porażka?

Bernard – wyzwanie czy porażka?

Kiedy zaczynasz od środka

Kilkukrotnie wspominałem już na blogu o mojej nowej postaci do Warhammera – Bernardzie Drugim Synu Horowitzu zu Gipfelhof. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że często odwołuję się doświadczeń wynikających z jej odgrywania, ale tak naprawdę jeszcze jej nie przedstawiłem. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Być może niektóre moje przemyślenia osadziłyby się we właściwym kontekście, a tak zawisły na wietrze bez odpowiedniego ugruntowania. Szczególnie dotyczy to mojego utyskiwania na profesje i umiejętności. Pewnie inaczej czytałoby się te teksy, poznawszy wcześniej Bernarda.

Potrzeba stworzenia nowej postaci wynikała z dwóch powodów. Prozaiczny był taki, że mój krasnoludzki zabójca gigantów – Trak Gunderssen znalazł swoją chwalebną śmierć. W zasadzie na tym mógłbym skończyć, ale jest jeszcze druga przyczyna. Bohater ze zdeterminowanym celem na dłuższą metę przestaję być atrakcyjny, zwłaszcza, gdy ten cel jest mało uniwersalny. Jeżeli ktoś z założenia chce zmienić swoją sytuację społeczną, to jest to na tyle ogóle pojęcie, że może w jego ramach podejmować bardzo różne działania. Jeżeli się szuka śmierci, to w zasadzie wybieramy – czas, miejsce i broń, z której zginiemy. To wszystko o czym piszę jest ważne w kontekście Bernarda, bo  wyrósł na szczątkach Traka.

Dobieranie elementów

Postać Bernarda już od samego początku planowałem jako wyzwanie dla siebie. Zdecydowanie więcej mistrzuje, niż gram, przez co mam mniejsze doświadczenie w odgrywaniu postaci. Może dlatego zdecydowałem, że moim pierwszym bohaterem będzie krasnoludzki zabójca trolli. Jednak tak, jak pisałem powyżej jego czas dobiegł końca. Chciałem doświadczyć czegoś nowego. Postanowiłem, że mój Sylvańczyk będzie zupełnie inny. Przede wszystkim założyłem, że będzie otaczała go mroczna aura przynależna mieszkańcom wampirzej krainy. Chciałem, żeby wyrósł na kanwie rodzinnych opowieści o mrocznych władcach nocy i ich dziedzictwie. Od razu zastrzegę, że nie gram wampirem, ale jego babka pochodzi ze starej rodziny Haifischów, czyli tych którzy dostąpili zaszczytu życia wiecznego. Uznałem, że to będzie jeden z jego fundamentów. Spuścizna, którą otrzymał od przodków. Wielkie marzenie, żeby w przyszłości dołączyć do orszaku Manfreda von Carsteina. To ma bardzo praktyczne konsekwencje, bo żeby to osiągnąć musi stać się jednostką wybitną. Zasłużyć sobie na uwagę nieśmiertelnych krewniaków.

Tutaj przechodzimy do drugiego założenia, które jest naturalną konsekwencją pierwszego, czyli odpowiedzenia sobie na pytanie: jak ma to zrobić? Wszystko byłoby łatwe, gdyby Bernard był dziedzicem rodu. Jednak pech chciał, że jest drugim synem, a na dodatek jego starszy brat ma już potomka. Jakby tego było mało rodzeństwo lekko mówiąc nie przepada za sobą, więc nie było żadnego powodu, żeby mój bohater mieszkał w Sylvanii. Wyruszył w świat by odnaleźć swoją drogę i zasłużyć się w inny sposób. W końcu chwała jest wszędzie, wystarczy tylko po nią sięgnąć.

Kończąc wątek rodzinny warto jeszcze wspomnieć, że przez całe życie ojciec traktował go jak powietrze, hołubiąc pierworodnego. Dlatego wychowaniem Bernarda zajęli się inni – matka i babka, karmiąc go wampirzymi opowieściami. Jednak najwięcej czasu spędzał z przyjaciółmi, z którymi wyprawiał się szukać przygód i okazji, żeby się zasłużyć. Przez to w mojej głowie powstał obraz sienkiewiczowskiego Bohuna. Ta postać niejako stała się inspiracją do sposobu odgrywania Bernarda.

Na potrzeby naszej kampanii wspólnie z mistrzem gry ustaliliśmy, że część życia Bernard spędził w wojsku jako bezwzględny dowódca zwiadowców. Bardzo mi się ten wątek spodobał i rzeczywiście wpisał w historię bohatera dodatkowe założenia i wartości, które mu przyświecały. Jednak tak opisany wątek sprawiał, że to była kolejna cegiełka do wizerunku krwawego watażki. Chciałem to czymś przełamać, dlatego powstała postać Milosa Lisiego Pazura, czyli mentora Bernarda. Człowieka, który nauczył go wszystkiego o tropieniu i życiu zwiadowcy. W pewnym momencie stał się dla niego jak ojciec, ale przyświecały mu zupełnie inne wartości. Był wyznawcą Taala i człowiekiem, żyjącym w zgodzie z naturą. Dlatego kiedy armia postanowiła bez względu na koszty zdobyć miasto, Milos odszedł sprzeciwiając się nadchodzącej masakrze, którą poprowadził nie kto inny tylko Drugi Syn. Po czasie potomek Haifischów uświadomił sobie, że stracił coś ważnego, z czego być może nawet nie zdawał sobie wtedy sprawy. W ten sposób udało mi się stworzyć konflikt wewnętrzny, który wpływa na jego postępowanie. Wydało mi się to bardzo ciekawym pomysłem, po, jednak dosyć płytkim, krasnoludzie.

Wreszcie ostatnią rzeczą, która wpłynęła na stworzenie takiej postaci był jeden z odcinków podcastu „Ile PeDeków?, w którym rozmówcy eksplorują wątek grania pierwszoplanową postacią. Trak stał zawsze nieco z tyłu, przeżywając własną hańbę i mając głęboko w poważaniu ludzkie problemy. Interesowała go chwalebna śmierć i piwo, nic poza tym. W związku z tym chciałem przełamać ten schemat i postanowiłem, że Bernard będzie osobą decyzyjną, która w większym stopniu będzie wpływać na działania drużyny, nawet jeżeli czasem będzie prowadzić to do tarć. Tutaj znowu wracamy do Bohuna, który zdecydowanie nie był potulnym atamanem. Chciałem zobaczyć jak to jest grać postacią z inicjatywą, która czasami podejmuje działania bez kalkulowania. Jak się okazało, przyniosło to poważne konsekwencje.

Bohater jak z obrazka

Krótko podsumowując powstał Bernard Drugi Syn Horowitz zu Gipfelhof, po kądzieli potomek rodu Haifischów. Sylvański szlachcic bez ziemi, który ubzdurał sobie, że tylko spektakularnymi czynami zasłuży się na tyle, żeby dołączyć do orszaku Manfreda von Carsteina. Jest ścigany przez łowcę nagród, którego sowicie opłacił jego brat, żeby się wreszcie pozbyć problemu. W domu pozostawił babkę, do której przesyła listy, opisując swoje osiągnięcia.

Bernard ma za sobą karierę w wojsku, która nie jest jednoznaczna. Wykonywał rozkazy i wyśmienicie się z nich wywiązywał, ale jego czyny doprowadziły do masakry i kiedy szukano kozła ofiarnego padło między innymi na niego. Dzięki temu zawsze może liczyć na wsparcie swoich dawnych towarzyszy z wojska, ale przez mieszkańców Averlandu jest postrzegany jako rzeźnik.

Podczas pobytu w wojsku poznał Milosa Lisiego Pazura, który był dla niego niczym ojciec. Próbował wpoić mu inne zasady, niż te które wyniósł z domu. Sprawił, że jego podopieczny zaczął nieśmiało spoglądać w kierunku świątyń Taala i odmiennie patrzeć na otaczającą go naturą. Niestety ich znajomość skończyła się podczas awantury na odprawie przed szturmem.

Kiedy dołącza do drużyny jest tuż po tym, jak część sylvańskich przyjaciół zdradziła go, żeby móc wrócić w rodzinne strony. Ledwo uniknął śmierci z rąk nasłanych przez brata siepaczy. Czuje się zdradzony i samotny. Zostaje banitą, który wraz z kompanami napada na kupców. Powoli zapomina o swoich wielkich planach, skupiając się na przeżyciu.

Same problemy z tym dzieciakiem

To wszystko wydaje się być bardzo fajną koncepcją, tylko jak to przełożyć na mechanikę Warhammera, który jest mocno ograniczający przez klasy postaci i podejście do umiejętności. Wydawało się, że da się to zrobić. Jednak już po pierwszych dwóch scenariuszach w naszej averlandzkiej kampanii okazało się, że piach strasznie zgrzyta między szprychami. Przede wszystkim za odziedziczone po Traku punkty doświadczenia udało mi się stworzyć upadłego szlachcica – banitę, co nie w pełni oddawało głębię tej koncepcji. Brakowało tam epizodu wojskowego, który był istotny z punktu widzenia całości.

Jakby tego było mało podczas pisania historii bohatera, stworzyłem sobie pewne wyobrażenie tej postaci. Jak się okazuje wyolbrzymione i nie do końca przystające do realiów Starego Świata, o czym się niestety boleśnie przekonałem, kiedy nadeszła pierwsza sesja i doszło do turlania. Myślę, że to jest jeden z moich największych problemów. Mam duże oczekiwania, które nie mogą zostać zaspokojone, przynajmniej na tym etapie rozwoju Bernarda. Może z czasem osiągnie poziom, który mu zaplanowałem, ale to na pewno nie jest ten moment. Dodatkowo wcześniej grałem krasnoludem z wąską specjalizacją, przez co był naprawdę dobry w tym co robił. Przyzwyczaiłem się, że pomimo porażek raczej udaje mi się osiągnąć to, co założyłem. W przypadku Drugiego Syna w większości przypadków kończy się to spektakularną porażką. Mechanika mi zdecydowanie nie sprzyja.

Drugim ważnym aspektem, który zgrzyta jest odgrywanie postaci. Tutaj nastąpiło bolesne zderzenie z drużyną, która jednak kroczy ścieżką światła i wszystkie odstępstwa z tej drogi wydają im się niemoralne. Ja to bardzo szanuję i już na początku założyłem, że Bernard będzie musiał zmienić swoje bezwzględne usposobienie i zmienić sposób działania. Jednak chciałem, żeby ta zmiana nastąpiła w fikcji jako pewien proces. Taka stopniowa przemiana, która wynika z przebywania w nowym otoczeniu. Było to trudne doświadczenie. Miałem wiele momentów kryzysu i frustracji. Nie zawsze udawało nam się dogadać z chłopakami i dochodziło do niepotrzebnych tarć. Ale wydaje mi się, że doprowadziłem ten łuk fabularny do końca, dzięki czemu żyje nam się w drużynie lepiej.

Z perspektywy czasu widzę, że ważne było opowiadanie podczas sesji o motywacjach bohatera i szersze nakreślenie historii postaci. W ten sposób udało mi się przekonać współgraczy, że nie gram wariatem, który ciągle zmienia zdanie, tylko człowiekiem poszukującym swojej drogi życiowej, który próbuje różnych rozwiązań, żeby znaleźć to właściwe dla niego. Wydaje mi się, że tylko w ten sposób można wprowadzić rozdartego bohatera. Bardzo pomagały nam rozmowy między sesjami, podczas których omawialiśmy różne wydarzenia, żeby lepiej się zrozumieć. Wiele pracy za nami.

Wszystko zostaje w głowie

Ten tekst powstał przede wszystkim z potrzeby serca. Bardzo chciałem uporządkować swoje myśli odnośnie do Bernarda. Ciągle zastanawiam się, czy ja coś źle zrobiłem, czy ograniczające są dla mnie zasady Warhammera? Teraz już wiem, że problem jest bardziej złożony i będę starał się znaleźć rozwiązanie, bo mimo wszystko chciałbym, żeby ten czas z Bernardem okazał się sukcesem, a nie bolesną porażką. Na razie mogę stwierdzić, że jest to dla mnie ogromne wyzwanie, do którego wracam co tydzień by stawiać mu czoła.

Zdjęcie: pixabay.com

Comments (2)

  • Ifryt

    Chyba wymyśliłeś zbyt rozbudowaną historię postaci - zbyt wiele w życiu tego bohatera wydarzyło się przed przygodami z postaciami graczy. Do tego, co sam zauważyłeś, ograniczająca mechanika WFRP4 i stąd tyle problemów. To byłby świetny NPC - widać, że mistrzowanie bardziej Ci leży. :)

  • admin

    Ostatnio o tym myślałem, że tworząc rozbudowaną historię postaci przed pierwszą sesją od razu buduję jakiś jej obraz w swojej głowie, który najczęściej nie przekłada się na mechaniczne rozwiązania. W przypadku krasnoluda rzecz była prosta, bo liczyła się hańba i to było główne wydarzenie z jej przeszłości. Może rzeczywiście na przyszłość warto rozpisywać mniej wydarzeń, a na przykład tworzyć gęstszą siatkę bohaterów niezależnych kręcących się wokół bohatera. Ciekawa uwaga z tym mistrzowaniem. Nie wiedziałem, że tak się to da wyczuć. Dzięki za komentarz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

c

Lorem ipsum dolor sit amet, unum adhuc graece mea ad. Pri odio quas insolens ne, et mea quem deserunt. Vix ex deserunt torqu atos sea vide quo te summo nusqu.