Klimatyczna gawęda o Warhammerze

Klimatyczna gawęda o Warhammerze

Pierwszym systemem, który poznałem w swoim życiu, był Warhammer. Przez kilka tygodni wakacji łapałem każdy strzępek narracji, wszystkie wzmianki o bohaterach, czy po prostu śledziłem kostki turlające się po blacie campingowego stolika. Później dostałem swój upragniony podręcznik do pierwszej edycji. Pamiętam do dzisiaj jak rozpadał się pod wpływem intensywnego użytkowania. Finalnie każda kartka była oddzielnie, ale nie był to tylko mój problem. Wtedy, w latach 90, wszyscy biegali z wielkimi segregatorami skrywającymi oficjalne i te nieco mniej zasady do Warhammera.

Kilkanaście lat później natrafiłem u kumpla na półce na drugą edycję. Jakież było moje zdziwienie, że w ogóle powstała. Chyba wydawało mi się wtedy, że taki podręcznik raz napisany jest produktem finalnym, że już nic więcej nie może się zmienić. Jednak tak jak poprzedni, przyjąłem go z dobrodziejstwem inwentarza. W zasadzie od jego pojawienia się w moim życiu, nigdy już na dłużej nie porzuciłem Starego Świata. Nie będzie dużą przesadą jeżeli napisze, że był ze mną od zawsze i mimo wszystkich jego mankamentów myślę, że tak pozostanie.

Natomiast o Jesiennej Gawędzie usłyszałem bardzo późno. W zasadzie dopiero kilka lata temu. Pewnie dlatego, że w pewnym momencie przestałem sięgać po publikacje Wydawnictwa Portal. Bardzo lubiłem magazyn Portal, ale z Gwiezdnym Piratem nie było mi już po drodze. Pamiętam, że kupiłem kilka numerów, ale ten moment rewolucji spowodowany pojawieniem się mechaniki d20 jakoś do mnie nie przemówił. Jak się później okazało, aż tak wielka zmiana to to nie była, ale wtedy niektórzy traktowali tę mechanikę jako objawienie. Ilość gier wydawana na tym systemie była olbrzymia. Wiem, że były tam też inne artykuły, ale zapamiętałem tę gazetkę jako swoistego proroka głoszącego nadejście zbawienia poprzez mechanikę d20.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Kompletnie przegapiłem moment zwrotu w podejściu do prowadzenia Warhammera. Jakby tego nie oceniać z perspektywy czasu, to ilość odniesień, dyskusji i nagranych podcastów świadczy o tym, że był to pewien moment przełomowy. Oczywiście łatwiej się patrzy teraz, z perspektywy czasu. Jednak widać, jak ten moment wpłynął na całe środowisko, jak zatrząsnął posadami. No dobrze, może trochę przesadziłem. W każdym razie był znaczącym wydarzeniem.

Wydaje mi się, że warto pokusić się o kilka słów wyjaśnienia dla tych mniej wtajemniczonych. Dla osób, które wchodzą w świat gier fabularnych, te wydarzenia sprzed ponad dekady są tyleż odległe, co niewiele znaczące. Otóż Ignacy Trzewiczek napisał serię artykułów. Ich pierwsza część, dłuższa, dotyczyła prowadzenia Warhammera. Druga, już znacznie krótsza, odnosiła się do systemu, którego sam był autorem, czyli Monastyru. Tym, co łączy obydwie te gry to domniemanie, że obydwie są z kategorii dark fantasy. Tyle w kwestii dodatkowych wyjaśnień.

Autor w kilku artykułach, zebranych w zbiorze o nazwie Jesienna Gawęda, wykłada swoją interpretację mistrzowania w tych dwóch systemach. Warto tu zaznaczyć, że ich znacząca część wcześniej ukazywała się w prasie, początkowo w Magii i Mieczu, a później w Portalu. Tak, jak w przypadku wszystkich tego typu poradników, nie jest to komplementarne podejście. Raczej zbiór porad, myśli zebranych pod jakimś wspólnym tematem. Można tam natrafić na porady jak tworzyć historię bohatera, jak prowadzić narrację podczas scen bitewnych, czy wreszcie jak powinni zachowywać się kultyści. Przy takim rozrzucie tematów trzeba by wyróżnić kilka kwestii. Są tam porady bardziej techniczne, narracyjne i fabularne. Na pewno dałoby się stworzyć jakąś inną klasyfikację, ale tym co jest kluczowe z punktu widzenia toczącej się od lat dyskusji jest podejście do narracji.

Jesienna Gawęda przedstawia obraz Starego Świata jako miejsca ponurego, gdzie ciągle pada deszcz. Bohaterowie unurzani są w błocie. Wieśniacy patrzą na drużynę spode łba. Ciągle ścigają ich jacyś kultyści, a jak przychodzi co do czego to nawet bohaterskie czyny okazują się ułudą. Tutaj nasuwa się to kluczowe pytanie. Czy Starty Świat rzeczywiście jest takim miejscem? Czy Warhammer jest dark fantasy?

Mam poczucie, że świat gry jest miejscem okrutnym, w którym ciężko o szczęśliwe zakończenie. Chociaż może warto tutaj zaznaczyć, że to podejście ewoluowało. Niewątpliwie na samym początku właśnie tak było i to wcale nie Jesienna Gawęda na to wpłynęła. Wiedzę o settingu głównie czerpie się z podręcznika. Jest dłuższy lub krótszy rozdział poświęcony poszczególnym miejscom, kulturze i innym tym podobnym kwestiom. Jednak nie jest to jedyne źródło informacji.

Dla mnie najważniejsze zawsze były i będą książki. Pamiętam, jak w latach 90 zdobywałem kolejne powieści sygnowane logiem Warhammera. Na dodatek były to takie czasy, kiedy Gotrek nie był największym celebrytą tego świata. Mam wrażenie, że wówczas najważniejszą postacią był wtedy młody i naiwny Konrad. Bohater, który przez całą trylogię dawał się wodzić za nos chaosowi. Ilekroć próbował zrobić coś dobrego, to plątał się w jego sidła. Drugą kluczową w tamtych latach bohaterką była wieczna Genevieve, wampirza partnerka obiecującego dramatopisarza, która w pierwszej odsłonie swoich przygód mierzyła się z dziedzictwem Zamku Drachenfels.

Jednak tym, co najlepiej zapadło mi w pamięć było opowiadanie Jeźdźcy Wilków. Wydaje mi się,  że obecnie można je przeczytać w zbiorze zatytułowanym Zabójca Trolli, ale wtedy właśnie pod nazwą tego opowiadania ukazał się zbiór mrocznych opowieści ze świata Warhammera. Tym, co zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, było to, że pomimo starań bohaterów sukces nigdy nie był całkowity. Zawsze ponosili straty i co ważniejsze przeżywali to. Nie kwitowali tego wzruszeniem ramion tak, jak teraz. Czytając któryś kolejny tom dziwiłem się, że poległo tylu towarzyszy zabójcy, a on w zasadzie podszedł do tego, jakby to było oczywiste. Rozumiem, że w miarę uprawiania tak parszywego fachu, pojawia się zawodowa znieczulica, ale mimo wszystko było to dziwne i nienaturalne. Dzisiaj kiedy o Gotreku powstało prawie tyle powieści co o Drizztcie Do’Urdenie, wydaje się to nieprawdopodobne, ale wydawało się, że zabójca kiedyś dokona swojego żywota. Mam takie poczucie, że wtedy w latach 90 Warhammer był naprawdę dark fantasy i nie trzeba było tego wymyślać na nowo.

Trzeba jeszcze całej sprawie nadać odpowiedni kontekst. Czytając ten tekst warto pamiętać, że były to lata 90, więc dostęp do książek był znacznie trudniejszy niż dzisiaj. Wychodziło zdecydowanie mniej publikacji, nie było ebooków, a pozycje w językach obcych kupowało się w specjalnych księgarniach. Dlatego dopuszczam taką myśl, że moje wspomnienie dotyczące Gotreka ma jedynie wartość sentymentalną. Chociaż szczerze w to wątpię. Gotrek tak, jak i Drizzt, czy inni bohaterowie osadzeni na kartach powieści, padli ofiarą własnych sukcesów. Z jednej strony spodobali się czytelnikom, więc ci chętnie wracają do ich losów, ale z drugiej ich działania w pewnym momencie stają się groteskowe, bo ileż można wałkować ten sam temat. Pamiętam reakcje niektórych osób na kolejny tom przygód najbardziej znanego drowa o intrygującym tytule Tysiąc orków. To mogło przelać czarę goryczy, nawet u najbardziej zatwardziałych fanów.

Myślę, że warto jeszcze spojrzeć na D&D, żeby uchwycić tę prawidłowość. Moje pierwsze zetknięcie z tym systemem to była Kantyczka Caderlly’ego ze świata Forgotten Realms. Prawda jest taka, że na wiele lat wsiąkłem w Zapomniane Krainy. Pierwsze książki zamawiałem jeszcze na poczcie poprzez formularz dodawany na końcu, tuż za spisem treści. Później kupowałem je w księgarniach, by finalnie kilka pozycji kupić przez internet. W zasadzie lektury spod znaku Forgotten Realms towarzyszyły mi przez cały okres transformacji w handlu książkami. Szmat czasu, jak się teraz o tym myśli. W międzyczasie przeżyłem krótki romans z Dragonlance i Ravenloftem. Chociaż z tego ostatniego świata w ówczesnym czasie dostępne były tylko dwie pozycje.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo te światy były opisywane w zupełnie inny sposób. Dragonlance, mimo toczącej się wojny, zdrad i rozłamów między przyjaciółmi był światem pogodnym. Może działo się tak za sprawą Kenderów? A może dlatego, że bogowie schodzili na ziemię i wspierali śmiertelników  w ich zmaganiach? Ciężko stwierdzić. W każdym razie mi się jawił ten setting jako bardzo pogodny. Podobnie było z Forgotten Realms. Chociaż tam poczyniłbym jeden wyjątek – Podmrok. Ta kraina miała wszelkie aspiracje, żeby stać się czymś mrocznym. To pojawienie się w niej Drizzta sprawiło, że nigdy nie spełniło pokładanych w niej oczekiwań. Może gdyby w Polsce szybciej ukazywały się kolejne tomy Wojny Pajęczej Królowej miałbym teraz inne zdanie. Dobrze rokowała.

Jeżeli chodzi o Ravenlofta, to za mało ukazało się pozycji z tego świata, żeby jednoznacznie wypowiedzieć się jaki panował w nim klimat. Miał potencjał żeby stać się mrocznym światem, chociaż w zupełnie inny sposób niż Warhammer. Może gdybym wrócił do grania w D&D i wczytał się w Klątwę Stradha to bym wreszcie wyrobił sobie zdanie. Kto wie?

Piszę o tym, bo wydaje mi się to wszystko szalenie ważne w kontekście grania w gry fabularne. Aż chce się napisać, że nie samymi podręcznikami człowiek żyje. Literackie otocznie moim zdaniem odgrywa kolosalną rolę w postrzeganiu świata. Gdyby drużyna Tanisa pochodziła ze Starego Świata, zupełnie inaczej bym patrzył na głębię tej krainy, na podejście do panującego w niej mroku, wreszcie do postrzegania zła. Literatura daje nam do ręki bardzo ważne narzędzie, jakim jest pryzmat przez który możemy spojrzeć na dany świat. W takim przypadku nie musimy wymyślać czegoś na nowo, bo to już zostało stworzone. Mamy pewne punkty odniesienia. Oczywiście możemy spróbować wszystko wywrócić do góry nogami, jak zaleca John Wick w Graj Twardo, ale czy zawsze warto? Może jest dobrze jak jest. Myślę, że na koniec warto napisać jak my gramy w Warhammera. Czuję, że jestem Wam to winien. Nasz Stary Świat ma wiele odcieni. Bywa miejscem radości, krainą gdzie niziołki mogą spokojnie myśleć o zjedzeniu kolejnego posiłku. Bywa mrocznie, kiedy bohaterowie próbują pośród mokradeł Sylvanii wytropić kultystów. Zdarza się, że robi się absurdalnie, kiedy elf udając służącego potyka się na ludzkim balu. W naszym Starym Świecie mieszczą się wszystkie te historie. Nie boimy się korzystać z różnych jego odcieni. Może i czasem jest jesiennie jak u Trzewika, ale tak bywa tylko czasem, bo świat musi być różnorodny, inaczej stanie się nudnym, zniechęcającym miejscem. Myślę, że przy jego opisywaniu warto korzystać z odcieni wszystkich pór roku, a nie ograniczać się do jednej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

c

Lorem ipsum dolor sit amet, unum adhuc graece mea ad. Pri odio quas insolens ne, et mea quem deserunt. Vix ex deserunt torqu atos sea vide quo te summo nusqu.