Kordyjska księga upadku: Odrodzenie Legendy

Kordyjska księga upadku: Odrodzenie Legendy

Spisana piórem Anzelma z Buczy

Kronikarze po dziś dzień spierają się, co było największym zaskoczeniem minionego wieku. Niektórzy uparcie twierdzą, że upadek Kordu. Ja natomiast bardziej skłaniam się ku tym drugim, którzy uważają, że nic nie było tak niespodziewane jak odrodzenie Dorii. Przez kilkadziesiąt lat kraj ten chylił się ku upadkowi i gdyby nie niespodziewana śmierć cesarza Wolfganga de Calante koniec Dorii zostałby przypieczętowany. Ciężko dociekać, czy to wydarzenie wpłynęło mobilizująco na szlachtę tego kraju, czy te procesy zaczęły się już wcześniej. Nie mamy zbyt wielu świadectw tamtej epoki. Zawierucha wojny domowej sprawiła, że wiele dokumentów przepadło, a historia którą otrzymaliśmy, to opowieść zwycięzców. Pewnie nie zawsze zgodna z prawdą. 

Zanim przejdziemy do sedna wydarzeń, które doprowadziły do odrodzenia Dorii pochylmy się na chwile nad kwestią sukcesji. To właśnie ona odegrała kluczową rolę. Chociaż po dziś dzień znajdą się tacy, którzy kwestionują prawa Isdelfa Vallottona do korony. Główną osią problemu jest wielokrotne koligacenie się doryjskich rodów. Jeżeli sięgniemy do starych ksiąg heraldycznych, to wyłoni nam się obraz społeczności rycerskiej, składającej się z równych sobie panów. Spośród nich został wybrany władca, który przyjął tytuł pierwszego wśród równych. Początkowo królowie dbali o to, żeby każdy ród mógł posmakować splendoru w Barge. Rodziny koligaciły się ze sobą, nieuchronnie splatając łączące ich więzy. Była to przemyślana strategia, która do pewnego momentu dawała soczyste owoce. Pierwszy problem pojawił się, kiedy w wybranym rodzie zabrakło pierworodnego. Wówczas swoje roszczenia do korony zgłosiło aż siedmiu pretendentów. Doszło do pierwszej wojny domowej, która uporządkowała kwestię sukcesji. Dzięki temu brak pierworodnego syna w rządzącym rodzie nie powodował długotrwałego bezkrólewia. Kolejne istotne zmiany w zasadach dziedziczenia miały miejsce kilkadziesiąt lat po rządach Isdelfa Vallottona zwanego Rozjemcą, kiedy córki upomniały się o równouprawnienie. To jest jednak temat na inną dysputę. 

Tutaj pojawia się kolejna wątpliwość związana z prawami do tronu Rozjemcy. Jednak zgodnie z zapisami miał on zdecydowanie lepsze roszczenia niż Samuel II Fortier zwany Chyżym. Niestety nie da się potwierdzić autentyczności tych dokumentów. Jednak ze względu na długie i pozytywnie oceniane rządy Vallottonow możemy przyjąć roboczą hipotezę, że ich prawa zostały usankcjonowane przez miejscową szlachtę. 

Przyjrzymy się teraz sylwetce młodego Isdelfa, pierwszego króla z rodu Vallotton, powszechnie zwanego Rozjemcą. Chociaż w kronikach można się spotkać także z przydomkami – Reformator, czy Wielki. Niektórzy mniej przychylni mu historycy określają go mianem Pysznego, Zagubionego, a nawet Kroczącego pośród Cieni. Isdelf był nadzieją swojego rodu. Ukończył Wyższą Szkołę Rycerską i szykował się do objęcia samodzielnego dowództwa, kiedy niespodziewanie opuścił swoje ziemie. Większość kronikarzy powtarza za oficjalną kroniką Dorii, że został wygnany przez wuja, któremu poprzysiągł zemstę. Odrębny głos w tej sprawie podnosi brat Horacy z klasztoru Devra. Twierdzi, że Isdelf dopuścił się zbrodni, która powinna go dyskwalifikować w drodze do tronu. Podniósł rękę na spowiednika swojego wuja, pozbawiając go życia. Żadne inne źródła nie potwierdzają tej historii, więc możemy przyjąć, że to jedna z licznych prób dyskredytacji przyszłego króla. Co ciekawe większość pomówień pod adresem pierwszego władcy z rodu Vallotton dotyczyła fizycznych napaści na przedstawicieli kleru. Jednak nieustające poparcie papieża, którym się cieszył, zadaje kłam tym plotkom. 

Warto jeszcze przytoczyć ten dzień, w którym młody szlachcic z Południa Dorii postanowił ogłosić się królem. Wydarzenia tamtej nocy na zawsze zbudowały mit założycielski jego rządów. Jak podają królewscy kronikarze. Samuel II Fortier nie będąc pewnym swojej przewagi nad zbuntowaną szlachtą zwaną konfederacją z Moc Marne, postanowił sięgnąć po pomoc do zakazanych ksiąg. Jednak jak uczy historia nie należy igrać z mocą deviria. Przywołany piekielny czempion zamiast zwrócić się przeciwko młodym jął pustoszyć królewski obóz. Przyszły król Isdelf, kiedy tylko usłyszał o pojawieniu się demonicznego posłańca, nie bacząc na własne bezpieczeństwo pognał wraz z garstką najwierniejszych rycerzy, żeby przegnać bestię. To wydarzenie uznawane jest za początek nowej Dorii. Kraju nowoczesnego, nie bojącego się sięgać po nowatorskie rozwiązania, jednocześnie dbającego o tradycję. 

Photo by Pro Church Media on Unsplash

c

Lorem ipsum dolor sit amet, unum adhuc graece mea ad. Pri odio quas insolens ne, et mea quem deserunt. Vix ex deserunt torqu atos sea vide quo te summo nusqu.