Niezobowiązujący wypad w góry
Autorka: Weronika Pawlak
Do tej pory wszystko było w porządku. Spokój, cisza, piękne, zaśnieżone szczyty. Dopóki zza krzaków nie wyłonił się obraz dwóch mężczyzn walczących z orkami. Farrenstra i Albert zrobili szybki zwiad, ale jasne było, że trzeba im pomóc. Ruszyliśmy. Poszło szybko i łatwo. Uratowaliśmy Jaquesa Villenardoui z Bretonii oraz Gastona de Foix z Parravon. Wyglądali nieco podejrzanie, jednak ruszyli dalej w stronę swojego miasta. Obejrzeliśmy jeszcze orki. Trzy miały symbol czerwonego kła, a jeden dziwny, jakby startą twarz.
Zastanawialiśmy się, gdzie możemy pójść dalej. Zdecydowaliśmy się ruszyć grzbietem w kierunku szczytu, z którego moglibyśmy obejrzeć Czarną Skałę. Przyjemne z pożytecznym.
Pogoda nie był zbyt przyjemna. Padał śnieg. Było mroźno więc wędrówka się dłużyła. Kolumnę prowadziła nasza zwiadowczyni Farrenstra, szyk zamykali ludzie Ramosa. Natrafiliśmy na kolejny czteroorkowy patrol. Czerwone kły.
Nagle usłyszeliśmy coś. To nie były orki, ani gobliny. Ludzie. Spotkaliśmy młodego Erika von Schussela, który razem z ludźmi, ścigał kochanka brata. Chociaż z jego perspektywy był to perfidny i obrzydliwy Bretończyk, który bałamucił Matheusa. Nie mieliśmy nic do ukrycia. Widzieliśmy ich oczywiście. Jednak to nie było najdziwniejsze i najciekawsze w tym przypadkowym spotkaniu. Po chwili zaczęliśmy dostrzegać dziwne podobieństwo miedzy Erikiem a… naszą Olivią. Bardzo duże podobieństwo. Zupełnie jakby mieli wspólnych rodziców.
Gdy pożegnaliśmy Erika, który zaprosił nas do siebie, Bercik musiał wypytać Olivię o jej pochodzenie. Olivia Bloomberg pochodzi z Reiklandu. Jednak okazuje się, że jej rodzice, a właściwie opiekunowie, znaleźli ją w lesie gdy miała 4 latka. Samotnie błąkała się po lesie. Sama nic nie pamięta z czasów przed lasem. Czy możliwe, że ktoś ją porwał i mamy tak naprawdę obok siebie Olivię von Schlussel? Może kiedyś się przekonamy.
Zaczęło się ściemniać. Śnieg padał. Wędrowaliśmy cały dzień. Postanowiliśmy rozbić obóz. Farrenstra przeprowadziła zwiad. Rzeka, jaskinia, nic podejrzanego. Prawda? Dla bezpieczeństwa, ustaliliśmy warty, a zwiadowczyni ustawiła kilka pułapek.
Noc. Olivia obudziła Bercika na jego wartę. Usiadł, chciał rozpalić fajeczkę. Jednak nagle usłyszał ostrzeżenie pułapki. Zdecydował jednak nie podnosić alarmu, tylko sprawdzić co się dzieje. Ten czas wystarczył by dwa orki naszpikowały swoimi włóczniami jeden z namiotów. Krew się lała, a kolejne ciosy padały. Reszta wygramoliła się z namiotów i ruszyła do walki. Cztery orki padły, jednak dołączyło trzech jeźdźców wilków. Po walce, staliśmy w wydeptanym kręgu śniegu, który wchłonął litry krwi. Podeszliśmy do zmasakrowanego namiotu. Wewnątrz spokojnie stygły dwa poharatane ciała – Imeldy i Cesara. Zwinęliśmy obóz. Ruszyliśmy dalej.
Szliśmy całą dobę. W końcu musieliśmy trochę odpocząć. Po to wybraliśmy się w góry prawda? Rozłożyliśmy obozowisko, podzieliliśmy się wartami. Jednak znowu nie była to spokojna noc. Na warcie Olivii do obozu wgramolił się niedźwiedź. Postanowiła jednak schować się w namiocie i nie budzić nikogo. Niedźwiedź na szczęście, a może i nie, zabrał trochę prowiantu i odszedł w spokoju.
Rankiem ruszyliśmy na szczyt. Przeprawiliśmy się przez rzekę i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Nie był to byle pagórek. Będąc coraz bliżej szczytu zaczęliśmy zauważać niepokojące znaki. Bębny? Światła trzaskające ze szczytu? Na pewno coś się tam działo. Szlama… oj przepraszam, Uve sprawił, ze Bercik stał się niewidzialny, a ten ruszył w górę. Z przyczajenia zauważył fioletowe ognisko, wokół którego spotkało się kilka postaci. Jedna ewidentnie humanoidalna. Jedna dość barczysta. Dwie niższe, może gobliny? Wokół nich krążyło czterech jeźdźców wilków. Słyszał jak postać najbardziej podobna do człowieka mówi reszcie, że Pan powróci. To kwestia najbliższych tygodni. Bercik postanowił podejść bliżej, w końcu był niewidzialny. Cichutko, kroczek po kroczku. Zbliżał się do kręgu postaci. Zakapturzona kobieta spojrzała wprost na niego. Intruz!!! Wszyscy rzucili się na niziołka.
Na dole czekaliśmy na wieści Bercika. Nagle ze szczytu ruszyła lawina. Straszny hałas i wycie. Nad pędząca masą śniegu leciała skrzydlata postać. W dół śmigali Bercik, jeźdźcy wilków, szaman Orków i dwóch szamanów Goblinów. Rozpętało się piekło. Jeden z szamanów w szaleńczym śmiechu posłał wprost na nas błyskawicę. Czarownica porwała wielką obślizgłą macką Bercika i rzuciła nim o ziemię. Latała wysoko szepcząc coś pod nosem. Walka była zawzięta. Uve nie radził sobie zbyt dobrze. Czarownica wypuściła między nas różową błyskawicą, która rozbuchała się w różowy pożar. Szamani i jeźdźcy wilków powoli padali. Niestety my też. Zniecierpliwiona skrzydlata w końcu swoją wielką macką zaryła o śnieg na zboczu góry a wprost na nas zsunęła się kolejna lawina. Utonęliśmy w śnieżnej toni…
Farrenstra nie jest byle kim. Byle lawina jej nie złamie. Udało się jej utrzymać na powierzchni i bez szwanku wylądować gdzieś pośrodku lasu. Rozejrzała się. Jej kompani nie mieli tego szczęścia. Zaczęła przeczesywać okolicę. Nic nie widziała, wszędzie było pobojowisko. Oni mogli leżeć naprawdę głęboko pod warstwą śniegu… Nagle zauważyła dym. Zaczęła się skradać. Jednak krasnoludy wiedziały, że się zbliża. Byli to Khazador, Janara, Modira. Poznaliśmy się już wcześniej. Z jednego z namiotów wystawały trzy pary nóg. Powoli przebudzali się Salundra, Olivia i Yorek. Nigdzie nie było Bercika ani Uve Wagnera. Janara, Khazador i Farenstra wyruszyli na poszukiwania.
W tym czasie Bercik przebudził się gdzieś pod warstwą śniegu. Chwilę zajęło zanim zrozumiał gdzie jest i co się stało. Rozejrzał się. Obok niego leżał martwy (chyba martwy) goblin. Szukał drogi ucieczki. Każdy łyk powietrza mógł być tym ostatnim. Nagle goblin zaczął się ruszać: nie zabijać! Ja pomóc. Jednak Bercik nie uwierzył, szybko wbił goblinowi sztylet i zrobił z jego głowy tatar. A masz, a masz! Drżał ze strachu. Zaczął szukać luźniejszego śniegu.
Farrenstra z krasnoludami spotkali czterech mężczyzn, którzy z pomocą długich kijów przeszukiwali lawinisko. Po krótkiej rozmowie okazało się, że są to ludzie Jungfreudów, zaniepokojeni zejściem lawiny. Dziwne było to, że w ogóle zeszła, wręcz podejrzane. Baron bał się, że to podstęp czy zasadzka, dlatego wysłał swoich ludzi, żeby przeszukali teren. Elf i krasnoludy dołączyli do poszukiwań. Udało się odnaleźć Uve w samych majtach w stanie skrajnej hipotermii oraz Bercika, który po prawdzie nie wymagał już ratunku, bo sam się wygrzebał ze zwałów śniegu. Farrenstra wyprzedziła grupę i dała mu znać, żeby podszedł. Powiedziała, żeby Bercik, wymyślił nowe imię, bo ona nie jest Farrenstrą. Znają się dopiero od wczoraj. Ludzie Jungfreudów zaczęli coś podejrzewać. Wiedzieli, że widziano Salundrę i jej przyjaciół w Schluesselschloss. Kilka razy starali się podejść Farrenstrę. W końcu nie udało się Bercikowi, ani Farrenstrze zagadać ich. Farrenstra została zaproszona do obozu. Reszta mogła iść.
W obozie Jungfreudów została pod strażą. Było tam około trzydziestu osób. Wszystko sprawiało wrażenie niezwykle dobrze zorganizowanego. Zbliżała się noc. Jutro ruszali na Czarną Skałę.
Reszta w obozie krasnoludów myślała jak odbić Farrenstrę. Planowanie nie szło najlepiej naszym bohaterom, za to spontaniczne akcje wychodziły jeszcze gorzej. Robiło się coraz później. Zwinęli obóz i ruszyli po przyjaciółkę.
Jednak gdy już się wybrali, nastał poranek, a na miejscu obozu hulał wiatr. Tropili po ledwo widocznych śladach. Padał śnieg. Dostrzegli kolumnę w przesmyku przed wioską górniczą. Atakować? Nasza garstka kontra 30 ludzi na swoim terenie? Salundra z Olivią zwarły się w kłótni. Olivia po rycersku chciała szarżować. Salundra widziała zbyt duże ryzyko dla reszty kompanii. Uve starał się spleść magię. Jednak Bercik nie zastanawiając się długo wystrzelił z łuku do najbliższego wrogiego wojaka. Skończył się czas na dyskusje. Yorek i krasnoludy rzuciły się w stronę żołnierzy. Reszta rozpoczęła ucieczkę. Tchórzostwo? Zapewne. W lesie kolejna kłótnia. Farrenstrę, Bercika i krasnoludy wtrącono do celi w miasteczku. Druga szansa. Noc. Możemy przedrzeć się i ich uwolnić. Uve znowu spróbował. Zniknął, chwilę go nie było. Trafił do celi Bercika. Próbował pomóc otworzyć cele. Jednak nagle znowu coś się nie powiodło. Ledwo żywy wrócił do wojowniczek. Szczury… przeklęte chaotyczne szczury.
Nagle w pobliżu rozległ się przerażający rytm. Rytm bębnów bitewnych. Zewsząd. Mieszkańcy miasteczka obudzili się z nocnego odpoczynku i dobyli broń. Z gór nadchodziły hordy zielonoskórych. Salundra, Olivia, Uve i Yorek zaczęli się przedzierać przez gobliny by dojść do zamkniętych w celach przyjaciół. Udało się spotkać gdzieś na placu. Ruszyli biegiem w kierunku, który wydawał im się najbezpieczniejszy. Mimo tego po drodze musieli usiec niemałą gromadkę. W końcu wypadli na spokojny, oddalony od zgiełku bitwy trakt.
Photo by Daria Averina on Unsplash