Oneshot Greystokes

Oneshot Greystokes

Autor: Szerlok

Londyn, końcówka XIX wieku. Gazetami zawładnęła jedna jedyna informacja – oto z Afryki wróciła trójka dzieci, które po tragicznej śmierci rodziców były wychowywane przez zwierzęta. Najstarsza, Avan, dorastała wśród lwów, średnim synem Belmondo opiekowały się małpy oraz zaledwie 11-letni Cezary, przeżył swoje dzieciństwo wśród słoni. 

Na szczęście krótko po odnalezieniu zwrócił się do nich krewny, wuj Artur, życzliwie proponując tymczasowe przejęcie kontroli nad nimi i ich majątkiem. Zaaranżował również spotkanie z dobrze usytuowaną ciotką Gladys, które miało mieć miejsce w świeżo założonym Parku Jurajskim. Rodzeństwo zostało odwiezione na miejsce przez prywatnego szofera, a następnie weszło do budynku recepcji by poszukać krewnej. 

W holu było pełno arystokracji. Park sam w sobie nie został jeszcze otwarty, jednak śmietanka towarzyska tego kraju zdobyła specjalne przepustki i pakowała się właśnie do specjalnej widokowej kolejki. Zegar znajdujący się naprzeciw wejścia odliczał czas do jej odjazdu. 

Po krótkiej naradzie dzieci ruszyły za tłumem, jednak Avan zatrzymał ktoś nerwowo stukający ją w ramię. Tym kimś okazała się być kobieta w średnim wieku, z włosami związanymi w przekrzywiającego się koka. Jej wyraz twarzy wskazywał wielkie napięcie.

— To wy jesteście tymi dziećmi Greystoków? – padło niepewne pytanie. – Moja córeczka Emily i synek Ralph… wypadli z kolejki, a teraz są tam wśród tych drapieżników! 

Avan rozejrzała się z przerażeniem wokół, jednak odkryła, że dwójka braci stoi kawałek dalej i nie odpowiada na jej nieme prośby. 

– A wie P-Pani g-g-dzie oni m-mogą być? – Jąkanie nie zdołało zniechęcić zdeterminowanej matki. Powszechnie wiadome było, że pół-bestie pół-dzieci potrafią dużo więcej niż się wydaje. 

– Nie mam pojęcia gdzie teraz są. Wypadły z kolejki gdzieś w okolicy lasu. – Avan skinęła głową, a dwójka rodzeństwa nagle znalazła się przy niej. Nie zdziwiło jej wcale, że nie potrzebują tłumaczenia, bo przesłuchiwali się z uwagą całej rozmowie. 

Wspólnie wpakowali się do kolejki, a Cezary i Belmondo z zaciekawieniem przyglądali się otaczającym ich dinozaurom. Ich siostra za to praktycznie pozieleniała ze strachu. Wkrótce zatrzymali się przy wolierze z ptakopodobnymi dinozaurami. Do środka kolejki wkroczył bogato ubrany jegomość i rozejrzał się wokoło jakby kogoś szukając. Na widok Greystoków rozpromienił się. 

– Witajcie dzieci! Nazywam się pan Parker i jestem założycielem tego pięknego przybytku – absolutnie obojętna twarz Czarka oraz przerażenie jego siostry chyba delikatnie zaskoczyły dyrektora, dlatego zwrócił się do Belmondo. – Chciałbyś może nakarmić ze mną dimorfodonki? – zapytał, wskazując na wolierę i jej mieszkańców. 

– No jasne! – krzyknął chłopak i razem ruszyli rzucać ziarna w stronę zwierząt. 

Cezary wykorzystał tę okazję aby podejść do konduktora i zmierzyć go martwym spojrzeniem. 

– Kiedy ta kolejka rusza? – padło pytanie. 

– Kiedy pan dyrektor każe – odrzekł konduktor. 

– A co pan wie o panu dyrektorze? – Cezary maglował go dalej pytaniami, jednak inteligencja w jego oczach nie pozwoliła konduktorowi się wycofać. 

– Podobno – ściszył głos. – Całe oszczędności pana Parkera poszły w ten interes. Tydzień temu sprzedawał ostatnie pary gatek. 

– Czyli jest bankrutem. Ciekawe. Zdaje sobie pan sprawę z tego, że ten pojazd nie spełnia wymogów BHP? – Pod poważnym spojrzeniem i stanowczo zbyt głośnym komunikatem konduktor zadrżał i fuknął.

– Jakich wymogów? Ta kolejka jest perfekcyjnie zabezpieczona – Czarek zastukał parę razy w blachę i zostawił w niej nieduże wgłębienie. Mimo niewielkich rozmiarów dysponował sporą siłą. Konduktor odwrócił szybko oczy i zasunął szybkę, mrucząc że nienawidzi jak jakieś bachory przeszkadzają mu w pracy. Czarek za to wzruszył ramionami i trafił idealnie na moment, w którym Belmondo i Pan Parker wracali ze swojej przygody. Złota laska w ręce Pana Parkera wzbudziła jego ciekawość. 

– Podobno jest pan bankrutem. Czy to prawdziwe złoto? – Niewinny wyraz twarzy świadczył o tym, że dopiero się rozkręcał. 

– A chcesz ugryźć? – Pan Parker nie tracił rezonu, nawet gdy Cezary wbił w śliczną, rzeźbioną łaskę swoje kły. Gdy zobaczył, że to prawdziwe złoto z lekkim zdziwieniem wycofał się do swojej przerażonej i zażenowanej siostry. 

Po krótkim pożegnaniu dyrektor wyszedł, a kolejka ruszyła dalej. Nie dane jej było długo jechać. Coś zatrzeszczało, zaklekotało, światła zgasły. Konduktor otworzył szybę, odchrząknął i zaczął zbierać swoje rzeczy. 

– Rozpoczynamy procedury ewakuacyjne. Proszę wybrać się wzdłuż torów w stronę muzeum – po wypowiedzeniu wyuczonej kwestii wyszedł, a za nim poczęła wylewać się grupa ludzi. 

Rodzeństwo po krótkim zastanowieniu również wyszło i kątem oka przyuważyło dwójkę biegnących dzieci. Wszyscy poddani bohaterskiemu instynktowi ruszyli za nimi. Na drodze spotkali uranozaura. Belmondo bez zastanowienia pobiegł zabrać mu z gniazda jajo, a później w stronę jaskini utworzonej z korzeni drzew, z której unosił się dym. Czarek już dawno stracił zainteresowanie uranozaurem i dziećmi i zwrócił się w innym kierunku, ale jego siostra wzięła go za fraki i pobiegła zbierać drugiego brata. Wspólnie wturlali się do jaskini, a Belmondo zatrzymał się w nosem tuż przed ogniskiem. 

W jaskini znajdowała się trójka ludzi. 20-latek o szalonym spojrzeniu oraz dwójka blond włosych dzieci. 

– Ja: Razzak. Wy? – wychrypiał najstarszy. 

– M-My Avan, Belmondo, Czarek – wyszeptała Avan, wskazując po kolei na braci. – Co wy t-tutaj robicie? 

– Dinozaury niegroźne. Ja wypuścić je. Wy pomóc? 

– Jak niegroźne, dlaczego gonić nas? – Belmondo wciął się, wskazując głową wyjście z jaskini. 

Razzak spojrzał na niego jak na idiotę. 

– Ty zabrać jajo. 

Za namową rodzeństwa Belmondo odłożył jajo i faktycznie uranozaur stracił nim zainteresowanie. Jednak wciąż nie mógł się pozbierać po utracie pysznego posiłku, dlatego wszyscy razem zjedli gotującą się w garnku fasolę. Wkrótce jednak instynkt nabyty w dżungli kazał im pójść w stronę wrzasków i może uratować jakichś innych ludzi. Dzieci, które okazały się dziećmi tej pani, zostały w jaskini, aby później mogli je odebrać. 

Pierwszą przeszkodą na ich drodze okazał się sarkozuch (taki wielki krokodyl). Pierwszy, jednym kłapnięciem pożarł rozkojarzonego Czarka. Na szczęście nadludzką siłą udało mu się otworzyć gębę potwora i wyleźć z niej. Belmondo nie był aż taki skuteczny: cała trójka siłowała się z sarkozuchem dobre kilka minut np. skacząc po nim, tworząc z patyka rozpórkę czy waląc w podniebienie. Na szczęście Avan przypomniała sobie zasłyszany kiedyś fakt i z pomocą wędki przedziurawiła bestii mózg na wylot poprzez otwory uszne. Gdy wyciągali Belmonda pokrytego kwasem żołądkowym, przeszkodził im czyjś głos mieszany z klikaniem aparatu. 

– Toż to dzieci Greystoków! Ratują swojego brata! Cud, marzenie, co to będzie za artykuł? 

Nikt jakoś bardzo nie spieszył się by udzielić odpowiedzi natrętnej dziennikarce. Cezary, który zawsze był zafascynowany technologią wyrwał jej z dłoni aparat i pobiegł w losowym kierunku, a ona za nim. Avan i Belmondo zajęli się rozpaleniem ognia i upieczeniem ubitego dinozaura. 

Gdy Cezary znudził się ucieczką, powrócił do swojego rodzeństwa. Tam w oddali jakaś starsza pani poruszała się w stronę bodajże muzeum. Dookoła ogniska wyrosły trzy głazy. Czarek przysiągłby, że nie było ich tam wcześniej. Usiadł na jednym z nich i rozglądał się wokoło, gdy zwabiony zapachem mięsa przybiegł do nich drapieżny spinozaur. Kamień pod nim przebudził się i zaczął uciekać, więc wciągnął Avan na jego grzbiet. Kamienie okazały się plakodontami, podobnymi do żółwi. 

Belmondo zdany na siebie wpadł na świetny pomysł by wskoczyć spinozaurowi na grzbiet. Rodzeństwu udało się opanować pędzącego żółwia. Skorzystali z przejażdżki aż do wulkanu, gdzie drogi ich i spinozaura rozchodziły się. Zaskoczyli niezdarnie na ziemię. 

Ich spokojna wędrówka nie trwała długo. Grupa sinokaliopteryksów rozrywała szponami i kłami jakąś maskotkę z parkowego sklepiku. Trójka dzieci zwróciła ich uwagę. Cezary by je przestraszyć zaczął grać na swoim wiadrze, ale to nie poskutkowało. Wczuł się w rytm tak mocno, że przestał zwracać uwagę na resztę rodzeństwa. Avan i Belmondo uporali się z niedużymi drapieżnikami, ale nie dane było im się tym nacieszyć. Trzęsienie ziemi poprzedziło wybuch wulkanu, który ogłuszył ich wszystkich. 

Pobudka nie była przyjemna. Dziwne ptakopodobne dinozaury szarpały ich za rękawy. Belmondo dokonał niesamowitego wyczynu: z dwójką rodzeństwa na ramionach i lianą w zębach bezpiecznie znalazł się na ziemi. Ruszyli dalej w stronę muzeum. Po chwili napotkali dwójkę tyranozaurów i mnóstwo przestraszonych pracowników, starających się je zapędzić z powrotem do wybiegu. Dla Czarka to było za wiele: podniósł brata i siostrę i sprintem udał się aż pod same drzwi muzeum, których strzegł wielki dilofozaur. Wtedy Avan wkroczyła do akcji. Stając na barkach swoich braci wykonała przerażający ryk, który wystraszył dinozaury i pozwolił im bez problemów wejść do muzeum. Tam czekała już bogata ciotka Gladys. 

  • Spóźniliście się – oznajmiła szorstkim, ale przejętym głosem. – Co wam się stało? 
  • – Ci-ciotka Gladys? – Zapytała Avan. Kiwnięcia wystarczyło jej za odpowiedź. – K-klatki się otworzyły… i te dzieci one tam zostały… i wulkan wybuchł! 

– Wulkan, powiadasz? Hmm coś mi w tym wszystkim nie gra – mruknęła ciotka. – Mam pewne przeczucia, ale najpierw musicie przynieść mi dowody. Poradzicie sobie dzieciaki? 

Zanim Avan zdążyła zaprotestować, bracia już zaciągnęli ją do wnętrza wulkanu. Szli korytarzem do momentu gdy nie zobaczyli wielkiego celofyza starającego się dostać do szafy, z której słychać było płacz i jęki. Po wystraszenie bestii otworzyli drzwi i wyciągnęli stamtąd osmolonego pracownika. Avan przytrzymała go w duszącym chwycie aż nie zaczął gadać. 

– J-ja tutaj tylko wykonuje rozkazy! To wszystko kazał mi zrobić Pan Artur! Zapłacił za tę eksplozję chore pieniądze, a ja mam żonę dzieci… Zlitujcie się! – udało mu się powiedzieć pod morderczym spojrzeniem chłopców. Dzieciaki dały mu spokój, ponieważ był to wystarczający dowód dla Gladys. 

Gdy tylko rodzeństwo wróciło do muzeum ciotka oznajmiła, że nie może pozwolić na ich życie w takich warunkach. Dzięki drogo opłaconym adwokatom odzyskała władzę nad ich majątkiem i zaadoptowała całą trójkę. Oczywiście Emily i Ralph również zostali bezpiecznie odebrani z rąk wariata Razzaka i wprost dostarczeni do swojej kochającej matki. Przed Greystokami otworzyła się nowa wizja świetlanej przyszłości.

Image by Willgard Krause from Pixabay

c

Lorem ipsum dolor sit amet, unum adhuc graece mea ad. Pri odio quas insolens ne, et mea quem deserunt. Vix ex deserunt torqu atos sea vide quo te summo nusqu.