Osada drwali
Wprowadzenie
Poniższe opowiadanie powstało jako uzupełnienie przygód „Drużyny za pół ceny”, która stara się przetrwać w mrocznym świecie Warhammera. Rzecz dzieje się pomiędzy końcem pierwszego sezonu naszych przygód, a rozpoczęciem drugiego. Mistrz gry poprosił nas, żebyśmy opowiedzieli o tym jak zimujemy. Czas odpoczynku postanowiliśmy spędzić na uboczu głównych traktów, w osadzie drwali. Liczyliśmy na to, że będzie spokojnie i zostaniemy tam aż do wiosny. Niestety Los chciał inaczej.
Myślę, że warto napisać kilka słów o członkach naszej drużyny, żeby obraz stał się bardziej plastyczny. W jej skład wchodzą:
- Zabójca Trolli Trak Gundersen, który jakoś nie ma szczęścia w poszukiwaniu śmierci, ale naprawdę bardzo się stara. W swojej zapalczywości podział już pięć toporów. Głęboko wierzy, że ten aktualny będzie ostatnim, a przynajmniej robi wszystko żeby tak było.
- Drobny oszust Ralf Haz, człowiek o wielu talentach i niejasnej przeszłości. Jego główną motywacją jest zaistnienie w Imperium. Stroi się w piórka, dosłownie i szuka nam coraz bardziej intratnych kontraktów. Zazwyczaj źle się to kończy. Na szczęście miłościwie nam panujący, od czterech edycji Karl Franz, ciągle nie powołał Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Niechybnie to byłby nasz koniec.
- Gladiator Kruger Schuster, cieszący się niewielką sławą wojownik. Mimo tego, że jego życie zawodowe sprowadza się do obijania kogo popadnie, to w głębi duszy chciałby od świata czegoś więcej. Zżyma się na każdą niesprawiedliwość i zawsze jest gotów stanąć w obronie słabszych. Aż chce się napisać, jakie czasy, tacy bohaterowie.
Pewnie zastanawiacie się skąd wzięła się taka nietypowa nazwa drużyny. Dla niektórych z nas jest to gorzki żart, a dla innych życiowy kompromis. O ile Ralf dąży do zgromadzenia pokaźnej majętności, to Kruger i Trak hołdują zgoła odmienny ideałom. Nasz Gladiator w głębi serca jest troskliwym brutalem, który ochoczo przeciwstawia się wszelkim niesprawiedliwościom społecznym. Natomiast Trak wraz ze zgoleniem głowy, odrzucił wszelkie dobra doczesne. Oczywiście tak długo, jak ma na piwo i nowy topór. Dlatego podczas targowania się o stawki jesteśmy swoim najgorszym wrogiem. Najchętniej bralibyśmy każdą robotę za darmo, przynajmniej niektórzy z nas, byleby coś robić.
Opowiadanie
Ostatnie cięcie. Drzewo zachwiało się i zwaliło się z głośnym hukiem na ziemię. Trak patrzył na dzieło zniszczenia z niemałą satysfakcją. Coraz lepiej wychodziła mu ta sztuka. Zamyślił się z głową wspartą na potężnej głowicy topora. Jego oddech parował na wietrze.
– Zimno mi jak na Ciebie patrzę – a więc nie był sam, pomyślał krasnolud.
– Wydawało mi się, że poszedłeś z resztą? – Pytanie zawisło w powietrzu.
– Rzeczywiście, byłem już nawet na drodze do wioski, ale coś mnie tknęło i stwierdziłem, że zawrócę. Ponoć piwo się kończy – stwierdzeniu towarzyszyło wzruszenie ramion.
– Dobrze, że wróciłeś. Nie ma co zwlekać – Trak zarzucił sobie topór na plecy i ruszył śladami wyższego towarzysza.
– Widziałeś dzisiaj…
– Nie, ale nie mam żadnych wątpliwości czym się zajmuje. Obawiam się, że niebawem będziemy musieli opuścić tę wioskę. W końcu ktoś go nakryje.
– Taaak, też tak myślę. Może lepiej uprzedzić fakty i wyruszyć niebawem?
– Skoro kończy się piwo, to może być jedyne rozwiązanie.
Las rozrzedzał się. Śnieg skrzypiał pod nogami. Przez poszycie przesączało się światło księżyca, nadając okolicy bajkowy klimat. Dwóch towarzyszy podążało w kierunku wioski. Dawno nie zaznali tyle spokoju. Wyleczyli swoje rany, przynajmniej te które się dało. Z pozostałymi każdy radził sobie po swojemu. Ralf zaliczał kolejne dziewki. Wszystko wskazywało na to, że żadnej nie przepuści tej zimy. Kruger i Trak zatracili się w drwalskim rzemiośle, które gwarantowało im, że na wiosnę będą gotowi ponownie stawić czoła wszelkim paskudztwom pałętającym się po starym świecie. Jedyną oś niezgody stanowił miejsce ich dalszej podróży. Krasnolud chciał wraz z nadejściem przednówka wyruszyć na przełęcz Szarej Pani, szukać tam chwalebnej śmierci i rzecz jasna gigantów. Kruger liczył na to, że udadzą się gdzieś, gdzie ich umiejętności naprawdę się przydadzą. Chciał poczuć, że to, co robi ma jakiś głębszy sens, niż tylko uganianie się za pieniędzmi. Ralf marzył o szerokich ulicach Altdorfu. Jednak był gotów udać się do dowolnego wielkiego miasta. Liczył na to, że na ciasnych uliczkach i w zadymionych karczmach zgubi swoje problemy. Czas decyzji zbliżał się nieubłaganie, a członkowie drużyny, jak zawsze byli dalecy od osiągnięcia porozumienia. Jednak żaden z nich nie miał wątpliwości, że dokądkolwiek wyruszą, to zrobią to razem.
Drzwi do chaty zaskrzypiały. W sąsiadującej izbie rozległy się ciche przekleństwa i odgłosy pospiesznego ubierania się. Trak wziął ze stołu fajkę i rozsiadł się na krześle, które aż zajęczało pod jego ciężarem. Kruger westchnął i usiadł obok. Sięgnął po dzban. Po chwili poczuli powiew zimnego powietrza, a w drzwiach pojawił się najbardziej znany w Ubersreiku łowca nagród.
– Mogłeś przynajmniej odprowadzić ją do drzwi – Kruger mruknął, nawet nie podnosząc wzroku.
– To nie byłoby to samo.
– Rzeczywiście, nabrałoby to pozorów normalności – Trak z lubością wypuścił kółko z ust.
– Otóż to, otóż to – Ralf błysnął szelmowskim uśmiechem. – To co mamy dzisiaj w planach?
– Ponoć piwo się kończy – Trak rzucił od niechcenia.
– To musimy zintensyfikować nasze działania – Ralf wyszczerzył się.
– Chodźmy już – Kruger podniósł się jako pierwszy. – Może dzisiaj uda się położyć któregoś z tych byczków.
– Pamiętasz jak ostatnio się to skończyło? – Ralf nie sprawiał wrażenia zachwyconego pomysłem.
Wyszli z ich tymczasowego lokum. Na dworze było ciemno jak oko wykol. Księżyc schował się za chmurami. Zrobiło się zdecydowanie zimniej, Nawet Trak okrył się płaszczem. Szli do jedynego rozświetlonego miejsca w wiosce. Podłużna chata znajdowała się na środku osady. Nie była to karczma, raczej coś na kształt wspólnego wyszynku, przynajmniej w czasach pokoju. Solidne okucia okien i drzwi świadczyły o tym, że mogła też pełnić rolę schronienia. Jednak tegoroczna zima była niespodziewanie spokojna. Nie działo się kompletnie nic. Nawet gobliny trzymały się z daleka.
W izbie było gwarno. W powietrzu unosił się zapach piwa pomieszanego z drwalskim potem. Tubylcy rzadko się myli ku zgrozie Ralfa, ale ich niewątpliwą zaletą było to, że nie zadawali pytań. Żadnych. Ich kroki skierowały się do znajomego stolika. Jednak nie dane im było zasiąść w spokoju. W połowie drogi dojrzeli machającego na nich przywódcę osady. Ciężko było zignorować takie zaproszenie.
– Panowie, młody Fulko – sołtys wskazał na zdyszanego młodzieńca, który łapczywie wlewał w siebie wodę – doniósł mi, że kilku drwali nie wróciło do osady. Pracowali na najdalej wysuniętej placówce, więc często się zdarzało że przychodzili po wszystkich, ale nawet mimo tego już dawno powinni byli wrócić.
– Ile? – Krótkie i treściwe pytanie Ralfa sprawiło, że pomiędzy rozmawiającymi zapanowała niezręczna cisza.
– Oczywiście koledze chodziło o to, ilu drwali nie wróciło? – Kruger ratował sytuację.
– Pięciu. Pracowali na północy.
– To trzeba nam się spieszyć – podsumował Trak. Ralf chciał coś dodać. Słowa już rozbrzmiewały mu w głowie. Jednak ponure spojrzenia kompanów ostudziły jego zapał.
***
W lesie było ciemno. Księżyc schował się za chmurami. Tylko dwie samotne pochodnie rozświetlały mrok. Zdawało im się, że każdy cień to przyczajony wróg. Przez całą drogę musieli słuchać utyskiwań Ralfa, który wyrzucał im, że tak szybko zrezygnowali z możliwości zarobku, że zawsze wszystko muszą robić za darmo albo za półdarmo. Żaden z jego towarzyszy nie przejął się tym specjalnie, a jak jego marudzenie stało się nieznośne to zagrozili, że wywiozą go do Ubersreiku i wtedy na pewno zarobią.
Kruger przystanął. Zatoczył krąg pochodnią. Dobrze mu się wydawało. Z hałdy śniegu wystawał trzonek drwalskiego topora. Trak wyciągnął broń, bacznie rozglądając się na boki. Ralf szukał kolejnych wskazówek. Kropla krwi. Strzępek ubrania. Cięcie na drzewie. Zboczyli ze szlaku zagłębiając się w złowieszczy las.
Śnieg skrzypiał pod stopami. Księżyc wychynął zza chmur oświetlając miejsce kaźni. Pierwsze ciało zwisało z drzewa. Ze środka klatki piersiowej mężczyzny wystawała zaostrzona gałąź. Jaka siła go tam posłała, zastanawiał się Kruger. Po drugim drwalu została tylko głowa. Wytrzeszczone oczy patrzyły na nich z przerażeniem. Jego niemy krzyk świdrował im uszy.
Kruger wbił pochodnie w hałdę śniegu. Ostrze halabardy zalśniło w ogniu. Miecz Ralfa zasyczał. Stanęli do siebie plecami i czekali. Wiedzieli, że to coś nadejdzie. Zawsze nadchodziło, czy tego chcieli czy nie.
Trzask pękającej gałęzi przerwał nienaturalną ciszę. Szuranie. Pojedynczy ryk rozniósł się po lesie. Kolana Ralfa zadrżały. Trak uśmiechnął się szaleńczo. Kruger westchnął ciężko. Dwugłowy troll wynurzył się z mroku. Tyle było z naszej formacji obronnej, pomyślał Kruger, patrząc na szarżującego Traka. Szybkie cięcie, a potem błyskawiczny lot w nieznane. Trak upadł w miękkim śniegu.
Troll najwyraźniej nie gustował w krasnoludach. Wolał soczyste ludzkie mięso. Pokraczne cielsko przemieszczało się nadspodziewanie szybko. Kruger zakręcił halabardą i ostrze otworzyło kolejną ranę. Poprzednia już zdążyła się zasklepić. Ralf zaklął szpetnie zastawiając się mieczem. Uderzenie było tak mocne, że zdrętwiała mu ręka.
Od strony lasu dobiegła krasnoludzka litania. Dziki okrzyk i wściekła góra mięśni skoczyła trollowi na plecy. Cios za ciosem. Halabarda Krugera niemal dotrzymywała kroku toporowi. Wyglądało na to, że tym razem im się uda.
Ralf poczuł jak szponiasta łapa oplata go palcami. Uścisk był tak mocny, że upuścił miecz. Rozszerzonymi z przerażenia oczami widział zbliżające się zęby. Kruger potężnie uderzył ostrzem halabardy w rękę trolla. Ten pozostał jednak niewzruszony.
Trak czuł, że jest blisko, jeszcze kilka uderzeń i zatłucze skurwysyna. Mrożący krew w żyłach krzyk Ralfa przywołał go do rzeczywistości. Szybko wspiął się w górę i rzucił na rękę trolla. Ostrze topora przecięło grubą skórę pozostawiając długi ślad. Ralf wylądował na miękkim śniegu, a tuż obok wściekły krasnolud.
Kruger odprowadził wzrokiem uciekającego trolla. Stworzenie zniechęciło się. Spodziewało się smacznej przekąski, a zamiast tego otrzymało sążnisty wpierdol. Tak to bywa, pomyślał słuchając awantury jaką Trak urządzał łowcy nagród. Kolejny troll i kolejne niepowodzenie. Biedny krasnolud nie miał szczęścia, ale w głębi ducha gladiator cieszył się, że jego towarzysz wybrał ratowanie kompana. Nie potrafił wyobrazić sobie najbliższych miesięcy bez tej dwójki.
***
Psy uprzedziły mieszkańców o ich powrocie. Głośne szczekanie wyciągnęło mieszkańców drwalskiej osady z ciepłych łóżek i objęć ukochanych. Sara, córka sołtysa na widok rannego Ralfa rzuciła się ocierać krew z jego czoła. Brew ojca uniosła się pytająco. Inne niewiasty zaczęły się nerwowo rozglądać na boki. Szepty. Rozmowy. Podniesione głosy. W końcu krzyki.
“To nie byłam jedyna.”
“Przecież obiecywałeś mi dozgonną miłość.”
“Ty łajdaku!”
“Spałeś z moją żoną! i córką?!”
“Dziwkarz!”
Gdyby nie groźnie wyglądający towarzysze tłum rozszarpałby ich na strzępy. Warczenie krasnoluda i spokój bijący do Krugera odstraszały śmiałków.
– Rano nie chce Was tu widzieć – sołtys odwrócił się i zaciągnął córkę siłą do domu.
– To musiało się stać, prędzej czy później – Kruger podsumował cicho.
– Przynajmniej nie mają koni – Trak wyszczerzył się wspominając pościg do barki.
Rozmowy na trasie
– Dajcie spokój, przecież nic takiego się nie stało. Trak, jak chcesz to możemy zawrócić i poszukać tego Trolla.
– Spierdalaj!
– Właściwie to dlaczego nie udamy się do Karaz Azgaraz? Przecież to twoi pobratymcy.
– Czy ty możesz chociaż przez chwilę pomilczeć?
– Kruger nie masz tu jakichś ziomków?
– Patrz pod nogi, bo się znowu poślizgniesz.
– Może jednak go sprzedamy? Przynajmniej będziemy mieli za co pić.
– Trzeba to poważnie przemyśleć.
– Chłopaki chyba mam dla nas nową robotę!
– Co tym razem? Trzeba porwać wampira i zawieźć go do pałacu Imperatora?
– Nie, nie już dajcie spokój, ale można nieźle zarobić.
Serka
Czekam na więcej!