Świętojebek
Czyli opowieść o tym jak goblin może stać się postrachem Sześciogrodu
O kampanii zanim RPG30+ napisze
Minęło już parę tygodni i odetchnąłem po finale naszej kampanii w Cień Władcy Demonów. Muszę przyznać, że to było bardzo ciekawe doświadczenie. Przede wszystkim było to pierwsze zetknięcie z CWD. Po drugie była to dopiero druga kampania w życiu, którą ukończyłem jako gracz. Wreszcie przeszedłem całą drogę od zera do bohatera, co wydaje mi się pewną cechą charakterystyczną tego systemu.
Wszystkie raporty z sesji na pewno będą dostępne na blogu RPG30+, ale zanim to nastąpi minie dużo czasu, dlatego chociaż po krótce przybliżę Wam o czym była ta kampania. Trójka bohaterów poznała się w dosyć niecodziennych okolicznościach. Zostaliśmy zaatakowani przez zombie w jakiejś zapadłej dziurze, więc jak na bohaterów przystało spakowaliśmy manatki, nakradliśmy kiełbasy i uciekliśmy. Muszę przyznać, że to jeden z piękniejszych mitów założycielskich.
Nasze późniejsze losy nie były już tak spektakularne, jak podczas pierwszej sesji. Dużo kręciliśmy się po Sześciogrodzie załatwiając cudze sprawy. Czasem z lepszym, a czasem z gorszym efektem. Zazwyczaj nie wszystko szło po naszej myśli. Warto podkreślić, że pomni na renomę gry unikaliśmy sytuacji, które zagrażałaby naszemu życiu, ale to nie znaczy, że unikaliśmy konfrontacji. Przez większość czasu po prostu dobrze zarządzaliśmy ryzykiem. Chociaż zdarzało nam się podpalać – dosłownie, miejsca z których nie zdążyliśmy jeszcze wyjść. Na szczęście cierpiał tylko Sześciogród, którego pokaźną część udało nam się spalić podczas naszych przygód.
Kiedy nasza sława zaczęła nas wyprzedzać okazało się, że władca miasta jest nikczemnikiem, a my tak naprawdę latamy dla jakiegoś orczego zbira, który całkiem przypadł nam do gustu. W zasadzie chyba do osiągnięcia siódmego poziomu byliśmy przekonani, że zaprzyjaźnimy się z orkami, przynajmniej większość z nas. Jednak finalnie okazało się, że wyrośliśmy tak bardzo, że już nie chcemy mieć nad sobą żadnego pana, co doprowadziło do epickiej walki o miasto, w której Świętojebek zwany także magistrem elegancji odegrał znaczącą rolę. Niefortunnie znowu część miasta poszła z dymem. Taka to była kampania – o zapachu ogniska.
Na koniec chciałbym wspomnieć o zacnej kompanii, w której graliśmy. Początkowo znałem tylko mistrza gry, co nie ułatwiało mi wejścia w grupę, bo czułem, że pozostała dwójka graczy się zna i lubi. Na szczęście dzięki ich otwartości szybko udało się przełamać pierwsze lody. Z czasem dołączyła do nas jeszcze jedna osoba, co fajnie zachwiało równowagą drużyny. Bardzo żałuję, że finalnie kończyliśmy tak, jak zaczęliśmy we trójkę. Miałem czasami takie poczucie, że ten trzy osobowy układ premiuje granie w parach i zawsze jedna osoba była trochę z boku, ale może to tylko takie moje poczucie. Niemniej bardzo dobrze mi się grało w tej ekipie i chętnie to jeszcze kiedyś powtórzę.
O Świętojebku, magistrze elegancji
Ta kampania, z mojej perspektywy była wyjątkowa pod jeszcze jednym względem. Podszedłem do swojego bohatera kompletnie na luzie, bez żadnych wygórowanych oczekiwań i bez rozbudowanej historii. Cześć z Was wie, że miałem w zwyczaju budować złożoną przeszłości swoich postaci, żeby ścierały się w niej różne namiętności i było to przyczynkiem to ciekawych opowieści i dylematów. Tym razem od tego odstąpiłem i nie żałuję. Co ciekawe bardziej wynikało to z mojej nieznajomości świata, niż świadomej decyzji. Pewnie gdybym przed pierwszą sesją znał trochę lepiej CWD, to pokusiłbym się o zręby jakiejś historii.
Świętojebek był dziełem przypadku. Spotkaliśmy się na sesji zero, gdzie zgłosiłem chęć grania goblinem i do tego czarodziejem. Drużyna na to przystała, a ja rozpocząłem karierę kanalarza, użytkownika magii. Początkowo bardzo chaotycznie podszedłem do kwestii czarów. Nie dobierałem ich według jakiegoś przemyślanego schematu. Skupiłem się bardziej na pozyskiwaniu nowych szkół. Nie miałem na to żadnego pomysłu. Dopiero później w sieci zaczęły pojawiać się sety Doplera, z których być może teraz bym skorzystał.
Bardzo spodobał mi się koncept, żeby mój czarodziej został nekromantą. Pomysł wydawał się bardzo fajny, zwłaszcza że jedna z bohaterek nosiła przy pasie głowę swojego rycerza, więc raz na jakiś czas można było ją skłonić do gadania. Te drobne elementy bardzo wpływały na poważne decyzje. Kolejnym takim drobiazgiem były brzydkie buty z piórkami, które znalazłem przy jakimś trupie. Były one początkiem tradycji. W myśl, której zawsze to goblin obszukiwał zwłoki, zwłaszcza jeżeli jego towarzysze byli zajęci jeszcze walką. Raz się nawet zdarzyło, ze zacząłem przeszukiwać lokal zanim wybuchła walka, więc drużyna musiała chronić moje plecy.
Buty znacząco wpłynęły na styl Świetojebka. To właśnie dzięki nim zrozumiał, że jest stworzony do tego, żeby wyprzedzać modę, a czasami wręcz ją narzucać. Jak będziecie kiedyś w Sześciogrodzie, to sprawdźcie w kanałach. Teraz każdy goblin w takich pomyka. Z czasem zacząłem kolekcjonować dziwne przedmioty, które fajnie oddają ducha CWD. Miałem koronę wrośniętą w głowę i skórzany płaszcz w kolorze śliwkowym. Przynajmniej tak go sobie wyobrażałem. Warto podkreślić, że to wszystko zdobyłem w trakcie gry. Na początku nie miałem niczego poza kostką mydła i kawałkiem żelaza.
O Świętojebku, wzrastającym do potęgi
O samej magii warto jeszcze napisać, że ta dziesięciopoziomowa kampania pozwoliła mi zapoznać się z magią. Miałem poczucie, że z każdym kolejnym poziomem nie tylko moja postać nabiera kompetencji, ale także ja jako gracz. Miałem bardzo dużo możliwości, zarówno przy wyborze kolejnych klas, jak i zaklęć. To siłą rzeczy sprawiało, że musiałem zacząć zagłębiać się w podręcznik i poznawać zasady. Wyszło to bardzo naturalnie i wydaje mi się, że to jest jedna z zalet tego systemu, zwłaszcza z punktu widzenia gracza. Na początku wiesz trochę, ale z czasem chcąc mieć więcej możliwości i większe poczucie sprawczości dowiadujesz się więcej. Dlatego, że twoja postać realnie się rozwija. Kolejne poziomy mają znaczenie. Nie są tylko pustą cyfrą na karcie postaci.
Na pewno mam sobie do zarzucenia, że na początku dosyć luźno podszedłem do znajomości zasad. To znaczy, że przez prawie połowę kampanii nie korzystałem ze swoich talentów. Żałuję, bo te wszystkie specjalne zasady naprawdę dają fajne mechaniczne możliwości i warto z nich korzystać, zwłaszcza że część z nich wzmacnia czary albo szansę przeżycia czarującego.
Bardzo przypadła mi do gustu wszechobecność magii w świecie Demona. Mistrz gry hojnie obdarowywał nas artefaktami, z których skrzętnie korzystaliśmy, a przynajmniej moja postać, jako że zawsze była pierwsza przy zwłokach. Co więcej napotkaliśmy podczas tej kampanii wiele magicznych stworzeń, które stanowiły ciekawe wyzwanie. Mimo tego skończyłem z pewnym poczuciem niedosytu, bo nie miałem możliwości stoczyć magicznego pojedynku z przeciwnikiem, to znaczy walczyłem z pewnym szamanem, ale on zginął zanim się odezwał. Nie warto zaczynać ze Świętojebkiem. To poczucie niedosytu wynika też z bogactwa gry. Poznaliśmy niewielki fragment świata. Nawet nie dotknęliśmy dodatków, które zostały wydane po polsku przez Alis Games. Na szczęście wszystko przed nami, bo linia wydawnicza się nie kończy.
Kiedy szanowany goblin wraca do kanałów
Na koniec chciałbym zauważyć, że dwa rozwiązania dotyczące kampanii w CWD naprawdę się sprawdzają. Pierwsze z nich, które dotyczy awansu postaci. Po zamkniętej opowieści, scenariuszu wszyscy bohaterowie podnoszą swój poziom. To fajny pomysł, bo osoba prowadząca nie cyzeluje punktów doświadczenia, nie zastanawia się, czy zrobiłeś to, czy tamto tylko wszyscy awansują. W pewien sposób podkreśla to też rolę drużyny i sprawia, że nie ma bodźców premiujących egoistyczne granie. Druga kwestia, to zakończenie historii bohaterów na dziesiątym poziomie. Skończyłem kampanię z poczuciem spełnienia. Dobrze się bawiłem, ale uniknąłem przesytu, czy szukania sobie nowych motywacji po skończonej opowieści.
Pewnie zastanawiacie się, co robi postrach Sześciogrodu? Podczas eksploracji kanałów znajdujących się pod miastem poznaliśmy sympatycznego nekromantę. To właśnie z nim Świętojebek pija popołudniową herbatę, kiedy na chwilę uda mu się wyrwać z domu pełnego goblińskich dzieci. Poza tym lubi zgromadzić całą rodzinę przy śmierdzącym kanale i opowiadać o Peg, Banifelerze i Szpasie. Tylko czasem, kiedy ktoś sponiewiera jego pobratymców zakłada swój śliwkowy płaszcz, chowa do kieszeni kostkę mydła i wychodzi z kanałów niosąc ze sobą pożogę.
Grafika: Kornel Bielawski