Zasadzka na Guido Falka
Farrenstra, Bercik, Olivia i Yorek weszli do dobrze znanej wszystkim Karczmy pod Czerwonym Księżycem. Szybko spotkali tego, którego szukali. Zaprowadził ich do alkowy, znajdującej się na uboczu. Tam czekało na nich dwunastu ludzi. Byli gotowi iść do koszar Bitnych Jeleni i odrąbać głowę generałowi Guido Falkowi. Nagle weszła skołowana Salundra. Wyglądała jakby ktoś wyrwał ją z kilkudniowego ciągu… Bohaterowie na moment wyszli by wyjaśnić wszystko nieobecnej dotąd kompance. Było tego za dużo na jej skacowaną głowę. Gdy wrócili na górę, zebrani najemnicy bardzo nalegali by ruszać. Już. Teraz. Zaraz. Nie odwracamy się. W sumie była ich dość pokaźna gromadka. Może mogło się udać…
Podzielili się na dwie grupy. Jedna miała wejść boczną basztą, druga przekraść się przez mur. Salundra i Olivia szły z połową ludzi do baszty. Pilnowało jej dwóch Altdorfskich strażników. Skradający się zatrzymali się w cieniu. Nagle jeden ze strażników zaczął się do nich zbliżać. Był bliżej, blisko, bardzo blisko. Tak blisko, że niemal nasikał im na buty. W panice Salundra zachęciła Olivię do odcięcia gościa. Walnęła go z zaskoczenia młotem, a on padł na ziemię. Niestety nie było to ciche uderzenie. Już po chwili podszedł zaalarmowany drugi strażnik. Zauważył stojącą z młotem i insygniami dowódcy nadanymi jej przez generała von Dabernicka, Olivię. Dostał. Raz, drugi. Padł. Ktoś wychylił się z okna- czy wszystko w porządku? Salundra wiedziała że w takiej sytuacji należy zrobić jedno, udawać pijaną. A to umiała najlepiej. Udało się przekonać ciekawskiego mieszkańca, że to tak naprawdę kilku pijanych oficerów zatacza się pod jego domem. Ruszyli do baszty.
W tym samym czasie druga grupa szturmowa przedostała się przez mur. Wszyscy spotkali się gdzieś w krzakach. Było cicho, spokojnie. Nie było widać nikogo. Salundra postanowiła udać się na zwiad. Co było oczywiście jednym z gorszych pomysłów, ale w jej głowie była niczym podkradająca się do kurnika lisica. W rzeczywistości bardziej przypomniała metalowego gnoma o gracji słonia. Klekot rozszedł się po okolicy. Jednak nikt się nie pojawił zwabiony hałasem. Chwila chaotycznych ruchów, skradania i zwiadów zaowocowała pomysłem. Dzielimy się na dwie grupy, jedna wchodzi frontowym wejściem i nie pyta o zdanie, a druga w tym czasie wyważa boczne drzwi i również nie pyta czy może. Przeszli do realizacji.
Od frontu od razu rozpętała się jatka. Z drzwi wypadło kilku chłystków, dodatkowo ktoś strzelał z piętra. Jednak ludzie Jungfreudów nie byli zbyt wymagającymi przeciwnikami i walka przeniosła się do środka. Tymczasem przy bocznym wejściu po kilku próbach przechytrzenia zamkniętego zamka, wszedł w życie taran. Kilka rąbnięć i drzwi ustąpiły. Weszli w korytarz. Nikogo nie było. Chyba wszyscy skupili się na walce od frontu. Powoli przeszli do ogromnego holu. Jakby gigantycznej sali treningowej? Była słabo oświetlona i nie wszystkie jej zakamarki były od razu widoczne. To co się rzuciło w oczy to drzwi, zza których słychać było odgłosy walki. To był jedyny trop, więc bohaterowie postanowili je otworzyć.
Jakiż to był fatalny błąd! O drzwi z drugiej strony opierali się ich kompani. Zupełnie stracili równowagę, a przeciwnicy zyskali nad nimi przewagę. Bitwa. Bitwa trwała chwilę i ostało się na nogach kilku naszych. Farrenstra próbowała węszyć. Kompania doszła do pomieszczenia. A stamtąd do kolejnego gdzie, uwaga, naradzało się dwóch mężczyzn. Jeden z nich wydawało się być generałem Guido Falkiem. Łatwo poszło, związany generał i reszta niedobitków ruszyła ku wyjściu. Jednak gdy tylko dotarli do wielkiego holu usłyszeli szczęk kilkudziesięciu naciąganych kusz. Na czele stał niezwykle podobny do pojmanego człowiek jegomość. Czyli jednak to nie bohaterowie urządzili zasadzkę, a dali się w nią wciągnąć…
Photo by Peter Herrmann on Unsplash