Zielona Fala!
Uratował nas Myrill – brat Farrenstry. Było ciężko. Cholerny Norman i jego ludzie dali nam niezły pokaz. Jeszcze bolą mnie kości. Dobrze, że to już za nami. Dobrze, ze dziad nie żyje. Zdobyliśmy jakieś konie, ruszyliśmy do Ubersreiku – chociaż plany były inne. Mieliśmy ruszyć na Północ – jednak po analizie naszych marzeń i planów zdecydowaliśmy się pójść własną drogą – a ta prowadziła do tego może niezbyt pięknego, ale na pewno imponującego miasta w Reiklandzie. Ruszyła z nami Olivia – młoda dziewczyna, która chce zostać rycerzem.
Wjeżdżając na wzgórze gdzieś za Stimmigen zauważyliśmy dym. Dym jakby płonęła cała wioska. Wysłaliśmy Farrenstrę przodem, żeby przeprowadziła zwiad. Jest niezawodna. Podkradając się napotkała patrol Krasnoludów – wyjaśnili, że na wioskę właśnie najechali zielonoskórzy i zasugerowali dołączenie do szarży. Farrenstra odmówiła, bo najpierw chciała nam przekazać tę informację. Wycofała się. Krasnoludy poczytały to za tchórzostwo, co miało później swoje konsekwencje.
Po powrocie elfki zostawiliśmy konie i ruszyliśmy na Zielonych. Dopadli nas wcześniej niż się tego spodziewaliśmy – 6 jeźdźców wilków. Na wilkach, przecież nie na dzikach. Oczywiście! No co to była za wyśmienita walka! Chrzest bojowy Olivii – nieźle była skąpana we krwi od czoła aż do kolan – niestety również własnej. Bercikowi też się dostało, ale on nawet nie wie, która stroną trzymać sztylet. Cóż od tego właśnie jesteśmy! Gdy usiekniesz kilku zielonych od razu czujesz, że żyjesz.
Ruszyliśmy w stronę zgliszczy. Na miejscu spotkaliśmy kompanię 6 krasnoludów, którym przewodził Gorm Thorrison. Nie był zbyt dobrze do nas nastawiony – krasnoludy i elfy w jednym miejscu to nie najlepsze połączenie…To co było jednak najdziwniejsze znajdowało się pod naszymi stopami. Trupy nie tylko goblinów, ale i orków, nocnych goblinów. W oczy rzucały się dziwne oznaczenia: czerwone kły, krwawe szpikulce, znaki czaszek. To nie wyglądało na przypadek, czy zwykły najazd głupich zielonych…
Gorm powiedział, że teraz wracają do Karaz Azgaraz – mają dość dowodów. Ale na co dowodów? A na to, że gobliny współpracują z orkami. To może oznaczać większy niż się do tej pory wydawało problem. Kto wie może czeka nas istna zielona fala?
Wspólni ruszyliśmy przed siebie do osady drwali – tam schowali się ocalali mieszkańcy wioski. Spotkaliśmy tam Almę Siwowłosą – przywódczynię osady, której udało się umknąć przed śmiercią z rąk goblinów. Spędziliśmy czas słuchając o tutejszym życiu. Przez brak Jungfreudów w Ubersreiku wszystko się sypie. Jest niebezpiecznie, drogi i mosty się walą. A głupia szlachta nic sobie z tego nie robi i tylko ucztują w posiadłościach! Alma zdradziła nam że na wiosnę gobliny zawsze schodzą z gór w poszukiwaniu jedzenia. Jednak nigdy nie było ich aż tyle.
Tego się dowiedzieliśmy. Jak również tego, że Konstantin von Drakenburg oficjalnie ogłosił, że Drakenburgowie – a właściwie Salundra – włączają się do wyścigu o taboret. Taboret seniora Ubersreiku. Także rankiem pożegnaliśmy się z Krasnoludami, powiedzieliśmy o naszych zamiarach i zapewniliśmy o chęci współpracy, a następnie ruszyliśmy na trakt. Już pieszo, bo z koni została tylko porcja koniny, którą Bercik przygotował z cebulą i pokrzywami…
Szliśmy traktem przed siebie. Układałam powoli w głowie plan. Zbudujemy armię, która powstrzyma zieloną falę. Ocalimy wioski, ludzi, zwierzynę. Wsławimy się jako bohaterowie. Wszystko wydawało się na dobrej drodze. Przed nami pojawiła się konnica. Ostrożnie czekaliśmy, gotowi do dobycia broni. Im bliżej byli jeźdźcy, tym serce waliło mi szybciej. Kurt Sepp. Tu. W barwach Drakenburgów. Nie, nie, nie.
Ja mam plan, ja sobie poradzę, ja nie potrzebuję opieki rosłych, męskich, bogatych, dupków. Wujaszek Erwin. No tak. Nasza prywatna niania. Ruszyliśmy konno do pysznej posiadłości w Ubersreiku, opłacanej z kiesy jaśniepana Konstantina. Została nam przedstawiona cała jaśnieświta: oprócz znajomych Yoreka, Kurta i Wuja Erwina: Uwe Wagner – mag cienia, Elias Pringsheim – zarządca, jurysta; Hortensja – niziołczyca – kucharka, Valentino Rodriguez Ramos i jego kompania – straż. No pokaźnie wszystko to wygląda nie powiem, że nie. Na pewno drogo.
Nasze plany się nie spełnią. Na naradzie ustalamy (a może ustalają nasze niańki) że trzeba też grać w grę szlachty. Bo zdobywając i ratując ludzi z okolic przed zielonymi – nie osiągniemy celu. Wiemy, że obecnie nad Ubersreikiem czuwa generał Jendrik von Dabernick z Altdorfskim wojskiem. Jednak to nie on jest uszami i oczami Imperatora. Niestety nikt nie wie, komu trzeba tak naprawdę się przypodobać.
W całym wyścigu oprócz mnie biorą udział: Burmistrz Ernst Maller, generał Erich von Holzenauer, Baron Richard Ashafenberg (lub jego bratanek Maksymilian) i Lucas Todbringer. Za dwa tygodnie Holzenauer wyprawia ucztę. Wiemy również, że w mieście działa tajemnicze „Towarzystwo” – niewątpliwie bardzo elitarna grupa, która pełni jakąś ważną rolę, ale nie do końca wiemy jaką. W podziemiu za to możemy spotkać niziołków, popleczników Jungfreudów oraz Barona – tajemniczą postać, która trzęsie slumsami.
I co teraz? Mieliśmy być na dalekiej północy a jesteśmy tu. Ktoś dał pomysł podbicia Jungfrefudów – to zdecydowanie spodoba się Imperatorowi. Sami Jungfreudowie skompromitowali się na turnieju w Lieske, i zaszyli na swoim zamku. Raczej nie wrócą do tej gry, jednak wiemy, że mają znaczne wojsko. Zgodziliśmy się grać w tę grę więc na pewno trzeba teraz odpowiedzieć ruchem w kategorii „łechtania próżnych szlachciurów”.
Więc wystawimy sztukę!
Image by sippakorn yamkasikorn from Pixabay