Nasz pierwszy raz z matą
Do tej pory nie widziałem najmniejszego sensu, żeby na naszym stole używać dedykowanej maty do gier fabularnych. Miałem poczucie, że jest nam kompletnie nie potrzebna. Wydawało mi się, że nie do końca pasuje do naszego stylu gry i wprowadzi tylko niepotrzebne zamieszanie. Stanie się kolejną przeszkadzajką. Tak, jak świeczki, które zawsze prowokują kogoś do zabawy ogniem i odciągają jego uwagę od fabuły. Zresztą większość systemów, w które gramy nie zakłada walki taktycznej a przecież właśnie do tego używa się mat. Przynajmniej tak mi się wydawało aż do dzisiaj.
Mamy za sobą pierwszą sesję, podczas której w centralnym miejscu stołu spoczęła mata. Jakiś czas temu podjęliśmy wspólnie decyzję o zakupie tego gadżetu. Zrobiliśmy zrzutkę i wyszło po kilkanaście złotych na głowę. Wcale nie tak drogo. Dlatego zgodziłem się partycypować w tym eksperymencie. Cieszę się, że to zrobiłem. Mam wrażenie, że zamiast przeszkadzać wzbogaciła naszą grę i przede wszystkim sprawiła, że przestało między nami dochodzić do nieporozumień w kwestii eksplorowanego terenu.
Doskonale pamiętam moment, w którym pojawił się ten temat. Drużyna próbowała zakraść się do siedziby mutantów, która mieściła się w kamiennej górze. Z założenia od frontu były trzy wejścia. Jedno główne, składające się z dwuskrzydłowej bramy – zamknięte. Boczne, nieco oddalone od całego kompleksu, przez które mieszkańcy wypuszczali psy-pułapki. Jak się okazało solidnie pokiereszowały bohaterów. A nad centralnym wjazdem do kompleksu był niewielki wykusz strzelecki, przez który ktoś zwinny mógł się dostać do środka. Pech chciał, że to co u mnie w notatkach wydawało się proste i zrozumiałe dla moich graczy takie nie było, zwłaszcza jeżeli chodzi o odległości. Chciałbym napisać, że każdy ma swój „metr”, ale ci którzy mnie lepiej znają wiedzą, że mój metr to ma tak ze dwa albo nawet dwa i pół. Nie urodziłem się z miarką w oczach i często prowadzi to do różnych komplikacji.
Wtedy ten temat pojawił się po raz pierwszy, ale jakoś szybko umarł, bo przenieśliśmy się w inne rejony postapokaliptycznej Ameryki, które obfitowały w walki frakcji, wyścigi motocyklowe i nie było potrzeby rozrysowywania tego wszystkiego. Jednak, co spotkanie kwestia powracała, że może by jednak kupić tę matę, bo wtedy będzie wszystko bardziej oczywiste i łatwiej będzie się nam orientować w świecie wyobrażonym. Uległem i dobrze!
Sprawdzam!
Nasza poprzednia sesja w Neuroshimę skończyła się pośrodku pustyni. Samochód, którym jechali bohaterowie został całkowicie zniszczony przez machinę Molocha, co chyba nieco zaskoczyło moich graczy, bo była to pierwsza maszyna jaka pojawiła się w tej kampanii. Tak, jakby zapomnieli, że na północy czyha nemezis ludzkości. Moloch przypomniał o sobie i to w bardzo dosadny sposób.
Warto wspomnieć jak znaleźli się na tej pustyni. Otóż postanowili zaangażować się w wojnę wewnątrz jednej z frakcji w Vegas. Uznali, że porzucą na chwilę wątek tropienia Tornado i zapiszą się na kartach historii miasta. Z zasłyszanych plotek dowiedzieli się, że niedaleko miast znajduje się dawna baza wojskowa, w której antagoniści trzymają swój niewielki arsenał. Pomysł, żeby go przejąć albo w najgorszym wypadku zniszczyć wydał im się na tyle atrakcyjny, że wybrali się poza cywilizację. Umówiliśmy się, że kolejna sesja będzie eksploracją bunkra. A w związku z tym, że mieliśmy mieć matę postanowiłem ją sprawdzić.
Założyłem, że muszę się dobrze przygotować do tego zadania. W związku z tym poświęciłem jeden z wieczorów na rozrysowanie dwóch poziomów bazy wojskowej. Następnie na kalkę naniosłem rozłożenie członków wrogiej frakcji tak, żeby w razie czego móc posiłkować się właściwym planem podczas nanoszenia go na matę bez zdradzania szczegółów graczom. Oczywiście mogłem zdać się całkowicie na los, ale chyba jeszcze nie jestem w pełni na to gotów. Poza tym, obserwując moich graczy zauważyłem, że lubią porządek podczas sesji. Ślepy traf nie zawsze do nich przemawia, ale o tym za chwilę.
Żyłka odkrywcy
To była jedna z bardziej emocjonujących sesji w tej kampanii. Wiem, że nie było to zasługą maty, a przynajmniej nie tylko jej, ale bardzo w tym pomogła. Przede wszystkim zauważyłem, że zwiększyła zaangażowanie drużyny. Wspólne rysowanie kolejnych odkrywanych pomieszczeń i korytarzy skupiało ich uwagę. Pozwalało im planować kolejne ruchy i zbiorowo podejmować decyzję. Zrezygnowali wreszcie z zasady, żeby skręcać zawsze w lewo. Co ciekawe w sytuacji, w której mieli przed sobą dokładnie rozrysowaną bazę, nieodkryte tereny dużo bardziej ich intrygowały niż miało to miejsce podczas fabularnych opisów. Do tego stopnia, że gdyby pod koniec pierwszego poziomu nie odnieśli ran pewnie pokusili by się o wyprawę na terytorium bestii, którą słyszeli przez ścianę. Jest to dla mnie coś nowego, intrygującego i chętnie będę badał dalej ten temat.
Zasadzki i kłótnie podczas walki
Myślę, że warto wspomnieć o walce. Do tej pory często dochodziło do nieporozumień, które rzutowały na jej przebieg i wyniki. Tym razem było inaczej. Wszystko było dokładnie rozrysowane. Każdy wiedział, gdzie stoi, w którym miejscu przebywają potencjalni wrogowie. Można było przygotować plan i próbować wdrożyć go w życie. Od razu dodam, że nie uniknęliśmy nieporozumień i dyskusji, ale dużo szybciej udawało nam się je zażegnać. Co ciekawe w większości przypadków drużyna sama rozwiązywała problematyczne kwestie. Wystarczyło coś rozrysować i od razu wyjaśniało się, skąd mógł, a skąd nie mógł strzelać przeciwnik. Nawet taką, wydawałoby się, błahą kwestię, jak kierunek otwierania drzwi szybko nanosiliśmy na matę i temat był zamknięty.
Niewątpliwie była to frajda. Jestem przekonany, że nawet jeżeli podczas całej sesji nie będziemy korzystać z maty, bo akurat nie będzie potrzebna, to jeżeli dojdzie do walki będzie częstym gościem na naszym stole, bo porządkuje przestrzeń. A tego nam właśnie brakowało.
Dodatkowe materiały
Chciałem jeszcze na koniec wspomnieć o kilku innych rzeczach, które wpłynęły na to, że ta sesja była taka udana. Przede wszystkim gdy zapytałem graczy, czego oczekują od tej lokacji, to odpowiedzieli, że dużych nagród i mrocznego klimatu. Dodatkowo eksploracyjny charakter przygody wymusił na nas częste testowanie umiejętności. A ta drużyna wyjątkowo lubi turlać kostkami, więc bardzo im to pasowało, nawet jeżeli nie zawsze odnosili sukces. Co więcej chciałem, żeby to spotkanie było dla nich prawdziwym przeżyciem, więc stworzyłem mnogość różnych wyzwań, które mogli ominąć albo podjąć. Jak się okazało większość z nich stanowiła dla nich łakomy kąsek. Udało im się także spróbować nowych rozwiązań. Mam wrażenie, że dzisiaj w pełni wykorzystali przekrój swoich talentów i umiejętności. Porzucili stare dobre – wjeżdżam w kopa i strzelam – na rzecz różnorodnych sposobów działania. Wydaje mi się, że to nasz wspólny sukces.
Wreszcie nie byłoby tego wszystkiego bez tabelek, do których ciągle jestem namawiany. Zarówno, żeby z nich korzystać, jak i samemu je tworzyć. Miałem aspirację, żeby wymyślić je samemu, ale niestety czas mi na to nie pozwolił, dlatego korzystałem z tych, znajdujących się w podręcznikach do Mothershipa. Są na tyle uniwersalne, że można je stosować w świecie postapokaliptycznym. Co ciekawe jeden z graczy był tym absolutnie zachwycony i każdy kolejny dziwny przedmiot lądował w jego ekwipunku. Pozostali dwaj podchodzili do tego sceptycznie, wręcz porzucając eksplorację, ale tylko na chwilę. W końcu się przełamali i miałem wrażenie, że powoli przekonują się do tego konceptu. Jak widać wspólnie dorastamy do pewnych rzeczy.
Mapy, maty, tabele losowe… ciekawe, co będzie następne?
Dodaj komentarz