Wyborny trup w służbie rewolucji
Jestem po lekturze „Wybornego trupa” autorstwa Augustiny Bazterrici. Już od pierwszych stron czułem, że w tej książce jest wiele dobra, które można wykorzystać podczas tworzenia przygód czy kampanii. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Zacznijmy od początku. Po samą powieść sięgnąłem z polecenia Wielkiego Buka, za co serdecznie dziękuję. Kiedy usłyszałem, że ta niezbyt długa książka przedstawia dystopię, w której ludzie żywią się sobą nawzajem, stwierdziłem, że to coś dla mnie. Od razu chciałbym podkreślić, że to nie jest i jest zarazem książka o kanibalizmie. Opisany system robi wszystko, żeby zdehumanizować spożywcze mięso, co momentami zakrawa na groteskę, ale stanowi bardzo ciekawą kanwę dla opowieści.
Dlaczego, kiedy słyszę o nowej dystopii święcą mi się oczy i czuję ekscytację? Otóż należy Wam się kilka słów wyjaśnienia. Jak pewnie dało się zauważyć jednym z systemów, w który najdłużej gramy, jest Neuroshima. Chociaż myślę, że jej czas nieubłaganie zmierza do końca. To ta długotrwała znajomość zapoczątkowała moją słabość do upadłych światów. Większość tych, z którymi miałem do czynienia, zakładała katastrofę spowodowaną wojną nuklearną. Ostatnio doszły do tego historie zakładające powstanie zmarłych, czyli opowieści spod znaku zombie apokalipsy. To częściowo wiążę się z wszelkiego rodzaju koncepcjami wieszczącymi pojawienie się śmiercionośnego wirusa. Część z nich zakłada właśnie, że choroba zmienia ludzi w nieumarłych. Jeżeli chodzi o śmiercionośne zakażenia, to jeszcze sporo do zgłębienia przede mną.
O tym jaki potencjał drzemie w tej niewielkiej powieści
Nie jest moim celem streszczenie książki, zachęcam do samodzielnego zapoznania się z lekturą, zwłaszcza, że w moich rozważaniach zamierzam całkowicie pominąć oś fabularną i zostawić w spokoju głównego bohatera. Tak, jak historia nie mogłaby się bez niego obejść, tak dla nas jest on zupełnie nieistotny. Naprawdę warto po nią sięgnąć, zwłaszcza że zakończenie mocno mnie zaskoczyło. Spodziewałem się czegoś kompletnie innego.
Apokalipsa, która spotkała świat wyobrażony w dziele Augustiny Bazterrici pochodzi od tajemniczego wirusa, którym zaraziły się wszystkie zwierzęta na ziemi. Już to samo w sobie jest ciekawą koncepcją, bo zazwyczaj to ludzie są w centrum kataklizmu. Choroba, która dotknęła faunę sprawiła, że mieszkańcy Ziemi musieli zrezygnować z jedzenia jej mięsa. Każde spożycie bądź kontrakt ze zwierzęciem wiązał się ze śmiercią. Co za tym idzie, rządy nakazały eksterminację wszystkich gatunków żyjących na planecie. Swoją drogą autorka w bardzo ciekawy sposób przedstawia świat pozbawiony fauny poprzez wspomnienia bohatera, który włóczy się po opuszczonym zoo, czy często spogląda na drzewo, gdzie pochowane są jego psy. Opisy są na tyle szczegółowe i poruszające wyobraźnie, że można je wykorzystać przy tworzeniu settingu, czy też na potrzeby konkretnej przygody.
W związku z tym, że zwierzęta stały się groźne dla ludzkiej egzystencji, człowiek został zmuszony do spożywanie własnego mięsa. Autorka na potrzeby opowieści tworzy teorię naukową według której homo sapiens nie jest w stanie przeżyć, pomijając w diecie białko pochodzenia zwierzęcego. Czy jest to prawdą, czy to pewne nadużycie literackie? Nie mnie oceniać, mimo wszystko uwiarygadnia to całą opowieść. Warto jeszcze wspomnieć, że spora część ludzkości podważa istnienie jakiegokolwiek wirusa, twierdząc, że cała ta intryga została wymyślona, żeby zlikwidować przeludnienie na ziemi, a co za tym idzie, żeby rządy mogły łatwiej kontrolować zniewolone społeczeństwa.
Wreszcie dochodzimy do momentu, w którym mogę wyjaśnić dlaczego wcześniej użyłem stwierdzenia, że ta książka jest i nie jest zarazem o kanibalizmie. W centrum opowieści nie umieszczono polowania na innych ludzi i ich pożerania. Pojawia się informacja, że takie grupy istnieją i zdarza im się napadać na innych w celu dokonania aktu konsumpcji. Niemniej sednem historii i tej refleksji jest cały przemysł mięsny, którego fundamentem jest dehumanizowanie obrabianego mięsa. To jest najważniejsza i kardynalna zasada w tym świecie. Nie spożywa się ludzi. To, co jest podawane do jedzenia, to mięso specjalne. Całość jest obudowana narracją, która sprawia, że młodsze osoby zaczynają w to wierzyć. Wydaje im się to normalne. Przykładem jest para dzieci, grająca w grę – jakbyś smakował. Dla nich sytuacja jest całkowicie normalna i nie widzą w tym nic niestosownego.
Całość jako setting
Ogromną zaletą „Wybornego Trupa” jest holistyczne podejście do świata wyobrażonego. Podróżując z bohaterem poznajemy cały mięsny przemysł. Zaczynamy w ubojni, w której jest zatrudniony. Następnie cofamy się do hodowli, gdzie wyjaśnione są szczegóły postępowania z mięsem specjalnym. Nakreślone są różne gatunki i sposoby na poprawienie walorów smakowych. Naprawdę pojawia się masa szczegółów, które można wykorzystać podczas grania. Jest nawet fragment poświęcony zmianom jakie zaszły w cięciu mięsa na kawałki, w związku z inną budową tuszy. Ta wiedza pozwoli nam w pełni wykreować świat.
Jednak to nie wszystko. Na początku poznajemy tło zmiany modelu żywienia. Później przechodzimy przez hodowlę, by trafić do ubojni, gdzie poznajemy cały proces przygotowywania mięsa do konsumpcji. Od ogłuszania, aż po ćwiertowanie. Jednak horyzont jest znacznie szerzej nakreślony, bo wraz z bohaterem przemierzamy inne zakłady, które wykorzystują mięso specjalne. Mamy, więc opisane laboratorium, w którym prowadzi się eksperymenty. Co prawda mam poczucie, że akurat w tym fragmencie autorka nie udźwignęła dehumanizowania całego przedsięwzięcia, bo prowadzone badania mają posłużyć ludzkości, a nie pogłowiu hodowlanemu. Drugą bardzo charakterystyczną lokacją jest garbarnia, gdzie do produkcji wykorzystuje się ludzkie skóry.
Reasumując całość jest na tyle drobiazgowo przedstawiona, że da się na podstawie tej pozycji wykreować cały setting. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że materiału wystarczy do przygotowania pojedynczego, kilkugodzinnego scenariusza. Gdybyśmy chcieli zagrać w tym świecie całą kampanię, wymagałoby to od nas pewnej pracy, ponieważ mimo wszystko perspektywa jest jednowymiarowa. Pomimo wewnętrznego buntu bohater jest częścią układu. Warto byłoby dodać jakąś opozycję. Może ekoterroryści ubarwiliby ten świat? Poza tym mamy padlinożerców, którzy polują na samotnych ludzi. Gdyby ich nieco dopracować i podkręcić również mogliby stać się istotną częścią otoczenia.
Jak to ugryźć?
Dla mnie cała ta koncepcja jest do szpiku przesiąknięta ideą buntu. Podczas czytania książki przez cały czas myślałem o tym, że taki świat nie może przetrwać. Muszą istnieć gdzieś ludzie, którym się to nie podoba. Tacy, którzy są gotowi podjąć walkę, żeby wyzwolić swoich pobratymców. Ci, dla których człowiek pozostanie człowiekiem bez względu na nomenklaturę. W nich upatrywałbym nadziei dla ludzkości w tym świecie. To oni mogliby ponieść żagiew rewolucji, żeby wyzwolić mieszkańców klatek.
To oczywiście nie byłoby łatwe. W książce jest opisane pierwsze pokolenie, które nie zna świata bez krat. Ludzie, którzy nie wiedzą, co to wolność i prawdziwe życie. Trzeba ich podwójnie wyzwolić. Najpierw z żelaznych oków, a później z kajdan własnego umysłu. Zaszczepić im prawo do samostanowienia. Nadać im podmiotowości. To wymaga długotrwałej pracy u podstaw. A nie będzie to łatwe, bo mięso specjalne pozbawiana jest już w młodość strun głosowych, żeby odróżnić je od prawdziwych ludzi. Jest piętnowane w widocznym miejscu. Taki wyzwoleniec nie ukryje się pośród społeczeństwa. Trzeba zapewnić mu bezpieczne schronienie. Przygotować go, uświadomić, żeby zechciał walczyć o własną wolność.
Tutaj w mojej głowie zrodził się pomysł, żeby rozegrać całą sesję w milczeniu. Podjąć trud wcielenia się w wyzwoleńców, którzy już pewien etap mają za sobą. Teraz chcą się upomnieć o resztę. Porozumiewają się za pomocą wiadomości albo znaków. Można też pokusić się o drużynę mieszaną, co zawsze otwiera nowe możliwości. Temat jest zdecydowanie do zagospodarowania.
Mechanika wykluczenia ze społeczeństwa
Zastanawiałem się jak zacząć taką kampanię. Generalnie w tym świecie jest tak, że za każde poważniejsze przestępstwo człowiek jest dehumanizowany, a jego ciało zostaje przeznaczone do uboju na mięso specjalne, co wiąże się z pozbawieniem tożsamości. Myślę, że każdy gracz mógłby na początku decydować, co sprawiło, że jego bohater został wykluczony ze społeczeństwa. To byłby taki mechanizm, który popychałby ich do działania. Muszą walczyć inaczej zostaną zjedzeni. Pierwszy rozdział mogłoby stanowić swoiste przebudzenie. Odnalezienie się w nowej roli.
Smaczki do wykorzystania
Ciekawym smaczkiem, o którym chciałbym wspomnieć jest Kościół Składania się w Ofierze. Dla mnie banda takich świrów idealnie pasuje do Neuroshimy albo podobnego świata, gdzie ludzie bez perspektyw stracili zdolność racjonalnego myślenia i szukają ukojenia w wypaczonych rytuałach, jak poświęcaniu własnego ciała, żeby inni mogli je skonsumować.
Chociaż nie jest to bardzo nowatorskie podejście, bo podobne rozwiązanie można spotkać w wielu innych opowieściach, to warto przyjrzeć się jeszcze jednej kwestii. W książce poświęcono cały rozdział na legalne polowanie na ludzi. Zrobiło to na mnie wrażenie. Przede wszystkim sposobem opisu. Autorka piszę o tym, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Przede wszystkim takie safari, podobnie jak każde, urządza się dla rozrywki. Ludzie płacą ogromne pieniądze, żeby móc zaspokoić swoją potrzebę polowania na mięso specjalne. Dodatkową atrakcją jest możliwość skonsumowania swoich łowów w eleganckiej restauracji.
Intrygującym smaczkiem jest możliwość upolowania celebrytów. Pomysłodawca tego przedsięwzięcia wymyślił, że będzie spłacał ich długi w zamian za przetrwanie na terenie łowieckim. To znaczy, że upadłe gwiazdy podpisują kontrakt, w myśl którego, jeżeli przetrwają założony czas na terenie safari, to ich wszystkie zobowiązania finansowe zostaną pokryte. Samo polowanie przypomina nieco Igrzyska Śmierci. Chociaż ciągle mam poczucie, że możliwość zjedzenia swojej ofiary jest już przekroczeniem pewnej granicy i nadaje całemu przedsięwzięciu zupełnie innego wymiaru.
Sam pomysł wydaje się ciekawy. Myślę, że z powodzeniem można go wykorzystać w światach postapokaliptycznych, gdzie mamy do czynienia z gospodarką niedoboru. Tam, gdzie rządzi prawo silniejszego na pewno znaleźliby się chętni to wzięcia udziału w takich makabrycznych igrzyskach. Zresztą idąc o krok dalej można by również przysposobić jakąś planetę do takich polowań w swojej własnej space operze. Chociaż nawet w graniu we współczesne systemy znalazłaby się przestrzeń na tak okrutne działania. Myślę, że sam koncept pasowałby także do Kultu, a nawet do Zew Cthulhu.
Jestem bardzo ciekaw jak gracze poradziliby sobie z tym zagadnieniem. Można to potraktować jako lokalny folklor i wpleść w przygodę. Jednak zdecydowanie bardziej kusiłoby mnie umiejscowienie działań bohaterów w centrum tego procederu. Może z jakiegoś powodu stali się ofiarami na safari. Może dostali zlecenie, żeby kogoś odszukać i uratować. Albo jedna z osób będących zwierzyną posiada jakaś cenną dla graczy informacje i muszą ją od niej wydobyć.
Dodaj komentarz